Przejdź do treści

UREALNIĆ FIKCJE USTROJOWE III RP

Domek z kart Fikcje

AUTOR: MARCIN KWAŚNIEWSKI

Polski polityk to twardziel z żelazną psychiką. To co nas dawno wpędziłoby w schizofrenię, jego hartuje w teflon. Ale po kolei.

Nowy adept partyjny, wchodząc do korporacji politycznej, oddaje jej ciało i duszę na służbę. Opróżnia się z indywidualności i poglądów, jeśli je kiedykolwiek posiadał. Odtąd będzie mówił cudzym językiem, cudze przekazy, odgrywał nie swoje emocje. Intelektualizm i samodzielność będą wrogiem jego kariery. Ślepa wierność naczelną zasadą. Wódz, dwójmyślenie i mądrość etapu to arkana politycznego fachu. Nauczy się zaciekle bronić suflowanych przez lidera narracji i jeszcze zacieklej, jeśli nazajutrz lider zmieni zdanie. Po etapie noszenia teczek i udowodnieniu, że kręgosłup i język posiada giętki, nasz bohater jest gotowy na kolejny etap wtajemniczenia.

KAMPANIA

W dyktaturze spinu kampania wyborcza jest permanentna, opcji wiele i startuje się do skutku. Młody stażem kandydat wspiera równocześnie swego patrona w reelekcji lub zabiegach o bardziej prestiżowy mandat. Te są w cenie. Parę miesięcy wystarczyło,  by prawie 150 posłów obecnej kadencji ogłosiło koniec zainteresowania pracą w Sejmie, o ile można nazwać pracą uchwalenie 20 ustaw w pół roku. Ledwo nominowani ministrowie uciekają ‘dbać o bezpieczeństwo Polski’ z resortów, mających bezpośredni wpływ na sprawy państwa, do dalekiego europarlamentu. Twarzą karuzeli wyborczej są kolejni ministrowie, będący jednocześnie liderami partii i minipartii koalicyjnych. Sami zwykle nie kandydują, natomiast ich resorty, razem z podległym aparatem, funkcjonują całodobowo w trybie kampanijnym.

W Polsce sfera publiczna to zbędny dodatek do partiokracji. W jej logice premier, formalnie reprezentant państwa i całego społeczeństwa, w praktyce jest ledwo partyjnym agitatorem, poświęcającym większość czasu na rozprowadzanie przekazów dnia. Osią każdej kampanii, co wiemy ze szczerych wynurzeń polskich spin doctorów, jest wytyczanie maksymalnie ostrych podziałów, opartych na niskich instynktach i niedorzecznych narracjach. Im bardziej niedorzecznych, tym ‘lepiej’. Tym większy mają potencjał na wzbudzenie wściekłości oponentów i zdobycie zasięgów.

W efekcie permanentna kampania wyborcza oznacza permanentne dzielenie wspólnoty. Metody przepoławiania Polski są niezmienne, zwiększa się tylko dawkę wzajemnej agresji i nonsensu. Takim nonsensem jest ramowanie kampanii samorządowej wokół sprawy uchodźców lub aborcji, prerogatyw władz centralnych. W wyborach europejskich Europa mało kogo obchodzi, za to w elekcji ogólnokrajowej króluje warszawocentryzm i podtykanie Polsce zmagań lokalnego prezydenta z awarią oczyszczalni ścieków. Na stałym szlaku kampanijnym, minister sprawiedliwości, bardziej niż resortem, jest w mediach zajęty unijną polityką klimatyczną, a minister obrony gasi protesty rolnicze. Nie to, że polskie bezpieczeństwo szczególnie na tym traci. Przywykliśmy do ministrów z zerowym przygotowaniem merytorycznym, procederu znanego w innych krajach. Rodzimy wkład w sztukę rządzenia to obsadzanie nawet stanowisk sekretarzy stanu przez dyletantów z partyjnego rozdzielnika. Efektem teatru absurdu może być tylko państwo teoretyczne, dryfujące bez sternika, wystawione na harce nieprzyjaciół. W ‘Manifeście suwerenności rozwojowej’ pisałem, jak można dysfunkcjonalności państwa zaradzić. 

MANIFEST SUWERENNOŚCI ROZWOJOWEJ

Tymczasem nasz młody adept partyjny rusza w teren, poznawać Suwerena. Objeżdża targi, fotografuje w zbiorkomie i tanim sklepie, udaje ‘swojaka’. Rozwozi prezenty od rządu lub opozycyjne obietnice, które po wyborach nazwie się metaforami. Na piknikach dyskutuje z podstawionymi działaczami, robiącymi za tłum, na ulicach odbywa ustawki z ‘przechodniami’. Opowiada jak bliskie są mu sprawy miasta, w którym nigdy nie mieszkał. Wieczorami ci sami działacze przebierańcy, łamią transparentność, schowani za anonimowymi kontami w soszial mediach, napędzając kandydatom zasięgi. Korzystają z sieci niejawnych grup aktywistów i hejterów, udających zatroskany głos opinii publicznej. PKW, nie posiadająca narzędzi ani kompetencji do weryfikacji działań partii w internecie, jest bezradna. 

Groteskowo retuszowane twarze z plakatów, kuszą pustosłowiem haseł. W retuszowanych biografiach, absolwenci wydziałów administracji ogłaszają się prawnikami, a posiadacze absolutorium magistrami. Dziarskie kandydatki negocjują w zamorskich krajach z warlordami. Niejeden życiorys starego wygi ma swoją szafę Stasiaka. W miejsce kandydata dostajemy produkt socjotechniki. Sami stajemy mikrotargetem, dogłębnie zinfiltrowanym w sieci przez profilowanie big data. 

Banery ‘informacyjne’ ufundowane z kasy publicznych urzędów, prezentują twarze polityków. Tuż przed wyborami dopisuje się do nich numer na liście wyborczej. Bez trybu, a mówiąc wprost, w trybie gry w głupiego jasia z PKW.  Łamiąc bezstronność  i omijając przepisy, w kampanii eksploatuje się cały aparat publiczny. Od apolitycznego konstytucyjnie wojska, robiącego za ‘ściankę’ dla nienawistnych tyrad ministra obrony kraju przed opozycją, do ponoć niezależnego NBP, zaprzągniętego do agitacji. Wytyczne PKW o rozdzielaniu funkcji publicznych od kampanii wzbudzają uśmiech politowania. 

Przepisy o finansowaniu kampanii to kolejna fikcja. PKW zaczyna rozliczać wydatki i weryfikować limity dopiero, gdy dostanie sprawozdania finansowe komitetów i ślady, choćby w postaci banerów, są dawno zniszczone. Zagranicznych obserwatorów w osłupienie wprowadza zwyczaj kupowania miejsc na listach wyborczych. Partie kupczą dostępem do posad publicznych, a elekcja to okazja do nieformalnego dorobienia do subwencji i dotacji. Jedna z wielu. Płyną przelewy na konta komitetów wyborczych od kandydatów, członków spółek państwowych, ich rodzin. Liderzy ustalają cenniki za jedynki na listach i prowizje od przyszłych zarobków. Do podpisu przyszli posłowie dostają weksle na wypadek nielojalności. Mandat do parlamentu bywa zabawką, kupowaną córce przez ojca milionera. Każdy komitet wyborczy może obłożyć haraczem kilkuset kandydatów w wyborach sejmowych, jeszcze więcej w lokalnych. ‘Wszyscy tak robią’ powie złapany na gorącym uczynku żółtodziób.  Jest o co walczyć. 65% wyborców zaznacza pierwszą pozycję na listach wyborczych. 

Szemrane finansowanie utrwala kastowość korporacji, preferującej osoby już funkcjonujące w klubie dla wybranych. W efekcie mamy w Polsce jeden z najstarszych w UE parlamentów, najstarszego premiera i  reprezentację do europarlamentu, jak z gabinetu figur woskowych. Wymiana pokoleniowa jest fikcją, a średnia wieku i stażu sejmowego od lat rosną. W VI-ej kadencji było 42 posłów po 60 roku życia, w VIII-ej  97, w X 125. To mit, że gerontokracja w polskiej polityce odzwierciedla starzejące społeczeństwo.  Wszystkie kohorty wyborców poniżej 50 r.ż. są niedoreprezentowane w Sejmie. Podobnie naruszana jest równość w obszarze płci. Najbardziej skrajnie w wyborach lokalnych, gdzie kobiety stanowią zaledwie 15% wśród polskich wójtów, burmistrzów i prezydentów. W maszynce pozorów ustrojowych, sam wybór jest w końcu iluzją. W 412 gminach obywatelom zaoferowano niedawno tylko jednego kandydata na wójta, burmistrza i prezydenta. Często starego wygę, okopanego na stanowisku od ponad 20 lat. 

Równy dostęp do kandydowania w praktyce jest pustym sloganem. Dominuje replikowanie coraz starszych kadr, a na nieliczne wolne miejsca kooptacja według oligarchicznych zasad. Wybieramy z wąskiej listy, spreparowanej przez wodza partii, którego autokratyczne przywództwo zaprzecza demokratycznym zasadom. O pozycji na liście  nie decydują osiągnięcia polityczne, tylko staż, wierność i wysokość wpłaty na fundusz wyborczy. 

Nasz debiutant partyjny już potrafi kombinować, jak patron polityki III RP, prezes Ryszard Ochódzki, ale to dopiero preludium. 

NARRACJE, CZYLI TRIUMF NONSENSU

Istnieją różne typy postprawdy. Trywialne kłamstewka, białe kłamstwa oszczędzające przykrości, prawdy etapu, histeryczna przesada, eufemizmy, kontrfaktyczne nonsensy, niedotrzymane obietnice. I jest nihilistyczny Big Lie, zapożyczony z systemów totalitarnych. To już nie okazjonalne, frywolne podejście do faktów i semantyki, tylko nikczemna metoda, w której znaczenie słów jest wywracane na nice, rzeczy i pojęcia tracą nazwy, a my zdolność odróżniania światła od ciemności. Jak w upiornej wymowie ‘Praca Czyni Wolnym’, ‘Ocalonym’ Różewicza lub nazwaniu głównego organu propagandy sowieckiej 'PRAVDA”

Polska mowa publiczna to Big Lie. Przesiąknięta spinem nie kreuje dialogu, zrozumienia, pod żadnym pozorem nie wolno jej łączyć wspólnoty. Ludzka rozmowa zostaje usunięta z debaty publicznej, zamienionej w pohukiwania, recytacje przekazów i werble bojowe. Patologiczne łganie jest fundamentem, nie doraźnym narzędziem, a politycy antynorwidem z ambicją, by nigdy nie dawać rzeczy słowo. Niestety dla obywateli, nie rozwiązywane przez odrealnionych polityków problemy społeczne, pozostają jak najbardziej rzeczywiste. 

Orwellowskie Ministerstwo Prawdy dbało o niszczenie publikacji, przypominających zmienne ‘prawdy etapu’ władzy. W erze cyfrowej screeny nie płoną, nie da się zaaresztować internetu. (choć reżim chiński intensywnie próbuje.) Współcześni siewcy kłamstw poradzili sobie, obracając sieć w swego sprzymierzeńca. Rdzeniem propagandy jest jej powtarzanie, a technologia XXI wieku nieporównanie sprawniej utrwala bujdy, niż czasy analogowe. Już nie dwie dawki dziennie pigułki Murti- Binga w postaci Trybuny Ludu i Dziennika Telewizyjnego, ale ciągła intubacja do alternatywnej rzeczywistości, zarzucanej na umysły przez sieć internetową i telewizje, serwujące całodobowo informacyjne śmieci. Nie jest przypadkiem, że trwałość dominacji PO i PIS, w odróżnieniu od gwiazd jednego sezonu – AWS i SLD – zbiegła się z silną mediatyzacją polityki, po narodzinach TVN24, TVPinfo i Twittera na początku XXI wieku.

Powiedzenie sprzed 200 lat o kłamstwie obiegającym Ziemię, zanim prawda włoży buty, dopiero w epoce świata wirtualnego nabrało dosłowności. Paradoksalnie świat AI okazać się może największym wrogiem inżynierów dusz, ale o tym w dalszej części tekstu. Żaden totalitaryzm i dyktatury przeszłości nie dysponowały narzędziami do tak głębokiej jak dziś, intymnej indoktrynacji. Cenzura zewnętrzna jest współczesnym propagandystom niepotrzebna. Cenzorem jest sam odbiorca, filtrujący źródła (confirmation bias), uprzywilejujący informacje zgodne ze swoimi przekonaniami i zamykany w bańkach dostępowych przez algorytmy. Nieoceniony w propagandzie  jest również postmodernistyczny Zeitgeist, zauroczony nietzscheanizmem, relatywizujący sam koncept prawdy. Zamiast narzucać kłamstwo, wystarczy przekonać współczesnego człowieka, że prawda obiektywna nie istnieje. 

W polskiej polityce kłamie się ordynarnie i bez wytchnienia. Jak we wschodnich satrapiach lub jak w matriksie Trumpa, u którego licznik krętactw przekroczył tysiąc, po zaledwie 3 miesiącach urzędowania. Nie ma tu miejsca na szczegółowy opis technik polskiej propagandy. Podkreślmy tylko, że spin doctorzy znad Wisły nie cofają się  przed żadnym tabu, co wynika z ‘logiki’ obecnej polaryzacji.  Oparta jest na ciągłej eskalacji, wzajemnym inspirowaniu się brudnymi metodami i wyścigu, kto bardziej obrazi inteligencję wyborców. 

Punktem wyjścia indoktrynacji jest zamiana cywilizowanego sporu politycznego w manichejską wojnę dobra ze złem. Nie metaforycznie, ale dosłownie tak patetycznymi frazami ramują życie publiczne liderzy polskich partii.

Kiedy wprowadzamy do debaty politycznej kategorie religijne, znikają partie i debata, a pojawiają kościoły, męczennicy, krucjaty i dwóch emerytowanych zbawców narodu. Stawką jest delegitymizacja przeciwnika, odmówienie mu prawa do demokratycznego sprawowania rządów,  nasz monopol na władzę.

Nie da się grać brudniej, niż na grobach, a w polskiej polityce śmiercią gra się powszechnie i nałogowo. Nasz przeciwnik ponosi ‘odpowiedzialność moralną’ za śmierć Adamowicza, Rosiaka, Brzeskiej, Blidy, Lecha Kaczyńskiego i innych ofiar smoleńskich. Za ofiary covidowe, Szarego Człowieka, kobiety przy porodzie, uchodźców na granicy, zamarzających bezdomnych i samobójstwo dziecka polityczki. Śmierć człowieka dyskwalifikuje nieodwołalnie, a ponieważ prawie każda partia ma na sztandarach męczenników ‘zabitych’ przez oponentów politycznych, zatem nie ma mowy o cywilizowanej polityce, są odwetowe krucjaty. Nie istnieje w Europie kraj, gdzie dwóch głównych polityków oskarża się o zabicie brata z jednej i o zło wcielone z drugiej strony. W plemiennej Afryce owszem.  

Zasada histerii moralnej zalewa mowę publiczną. Budowa CPK niszczy życie ludzi, inflacja niszczy życie ludzi, wybory kopertowe niszczą życie ludzi, szczepionki zabijają, rtęć w Odrze morduje. Balcerowicz to doktor Mengele, żołnierze na granicy z Białorusią skrywają masowe groby uchodźców, są jak gestapowcy i sfora psów. Im wyżej podniesione rejestry moralne w grze politycznej, tym w reakcji prymitywniejszy i brutalniejszy język nienawiści, rozsiewany z serduszkiem lidera w tle. Dzielić nienawiścią czterdziestomilionowy naród na pół, dla zdobycia dwustu miejsc w Sejmie lub dwudziestu kilku mandatów w europarlamencie? W logice partyjnej warto. 

Dlaczego tak chętnie gra się w Polsce wzmożeniem moralnym? Główni politycy, uformowani w poprzedniej epoce, nie są zdolni do cywilizowanego sporu politycznego. Odtwarzają jedyną znaną im formułę, manichejskie podziały z czasów PRL.  Obecny spin PO o tropieniu rosyjskich agentów wpływu, powtórka identycznej narracji PIS z zeszłorocznych wyborów parlamentarnych,  to nic więcej, tylko kontynuacja gry w tropienie agentów i zdrajców z lat ‘90. Podobnie kalką z czasów minionych są plecione androny o ‘wyzwoleniu z dyktatury’ i ‘odzyskaniu przez Polskę wolności’ w wyborach 2023 roku. ‘Antykomunizm’ to zresztą zacna perwersja w wykonaniu partii, zapełnionych setkami postkomunistów, z których żadna nie wprowadziła po 1989 roku jakichkolwiek statutowych ograniczeń członkostwa dla ludzi PZPR i aparatu bezpieczeństwa PRL.

Nawet, jeśli przeciwnika nie daje się wyrzucić poza nawias życia publicznego (a nie daje, bo stosuje te same metody), to wzmożeniem konsolidujemy żelazny elektorat w szranki wojenne. Co więcej, wymachiwanie pałką moralną wypiera dyskurs o właściwych dla demokracji rodzajach odpowiedzialności polityków – prawnej i politycznej. Jak pokazuje doświadczenie III RP, dużo łatwiej grzmieć, że cała konkurencyjna formacja ma krew na rękach, niż postawić konkretnym osobom zarzuty, nie mówiąc o doprowadzeniu do skazania. 

Dzięki mabenie kłamstw i histerii moralnej, partiom rządzącym Polską przez ostatnie dwie dekady, w oderwaniu od swoich działań i zaniechań, udało się uczynić z odpowiedzialności politycznej fikcję. Partiokracja to dożywotni, oderwany od odpowiedzialności styl życia dla wybranych i system, z którego trudno wypaść, niezależnie od skandali. Łukasz Mejza trafia do parlamentu. Jacek Protasiewicz, odwołany ze stanowiska wicewojewody, wciąż ma szansę na mandat w samorządzie lub sejmie. Bohaterowie afery reprywatyzacyjnej właśnie wracają do władzy. Ukształtowanie w obywatelach świadomości, że demokratyczną formą kary za złamane obietnice, skandale i nierozwiązane problemy społeczne jest akt wyborczy, byłoby groźne dla wszystkich graczy sceny politycznej. Czymże są powyższe przewinienia, przy perspektywie władzy ‘morderców, niepolaków i zdrajców rujnujących Polskę’? 

‘Polska w ruinie’ to właśnie przykład Big Lie, urągającej rozumowi, piramidalnej bzdury, odwracającej znaczenie słów, byle epatować negatywnością. Kraj od trzech dekad będący liderem europejskich wzrostów, stawiany za wzór w raportach KE za stabilność finansów, w bujdach wyborczych najpierw PIS (2015), a potem PO (2019, 2023), przedstawiany był w stanie agonalnym. Naturalnie, tylko do zwycięskich wyborów, po których znika ‘ukryta dziura budżetowa’, spada inflacja, finanse zdrowieją, a cudowną odmianę nowa władza przypisuje sobie. 

Znormalizowaliśmy triumf codziennego nonsensu, jak powyższy. Po praktycznie każdej elekcji, przegrani snują niczym nie uwiarygodnione insynuacje o sfałszowaniu wyniku wyborczego. O konszachty z Rosją oskarża się partię będącą głównym adwokatem Ukrainy, orędownika surowych sankcji wobec Moskwy, dostawcę broni, paliwa, logistyki, organizatora pierwszej wizyty w oblężonym Kijowie. Partia krytykująca wściekle budowę zapory na granicy i 500+ na jedno dziecko, staje się z dnia na dzień orędownikiem jeszcze masywniejszej zapory i żąda 500+ na każde dziecko. Premier partii patronującej ultrakonserwatywnym przepisom aborcyjnym, opowiada o swoim liberalnym usposobieniu. Lewica recytuje slogan o ‘prawach człowieka, których nie głosuje się w referendach’, tymczasem 3 minuty researchu wystarczą, by utożsamianie aborcji z prawami człowieka stało się wątpliwe (opinia RPO Adama Bodnara), a przypadki liberalizacji w drodze referendum ewidentne w innych krajach.  

Minister obrony zapowiada, że nowy sprzęt ‘już wkrótce’ pojawi się w Wojsku Polskim, nie wspominając, że chodzi o 5 lat i więcej. Zaginanie czasoprzestrzeni to zresztą ulubiona sprawność naszych wybrańców. Sztab prezydenta rozprowadza newsy o ‘spotkaniu’ z Trumpem, którym okazuje się upolowane pod windą wspólne zdjęcie. Parę lat później konkurenci z PO powtarzają identyczną ciuciubabkę. Od rana bombarduje się dziennikarzy zapowiedziami ‘spotkań Tuska i Trzaskowskiego z Bidenem’, nagłówki idą w świat, tymczasem ‘spotkania’ to taśmowe, dwudziesto sekundowe fotki prezydenta USA z dziesiątkami słuchaczy jego wystąpienia.

Nie ma dnia, by główne partie nie były łapane na infantylnej hipokryzji, zuchwałym kłamaniu i destrukcyjnym majstrowaniu w semantyce. Niezrażone  brną w recydywę, bo stawką budowy gmachu z fikcji i majaków, jest jak najbardziej realna władza. Władza zdobywana mimo nieudolności, skandali i setek udowodnionych kłamstw, demoralizuje obopulnie, partie i coraz bardziej zawziętych w wierności zwolenników. Bezkarność rozzuchwala polityków, nie dbających nawet o pozory. Powszechna patologia technologii politycznej powszednieje, machiavellicznością zarażają się kibice partyjni. Kiedy jeden z dziennikarzy, podążajacy za kandydatami w kampanii wyborczej 2019 roku, odkrywał zszokowany, że elektorat wręcz doradza na wiecach pupilom, jak oszukiwać społeczeństwo, można to było uznać za historie anegdotyczne. Dziś dysponujemy badaniami, jak radykalna polaryzacja scynizowała politycznie Polaków. 

https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/polityczny-cynizm-polakow-sierakowski-sadura-796

Kościoły partyjne zainfekowały dyskurs polityczny relatywizmem moralnym. Powszechny jest whataboutism, usprawiedliwianie skandali i nieetycznych działań własnej partii tym, że znienawidzona konkurencja dopuszczała się identycznych czynów i  z pewnością ma więcej na sumieniu.   Zwróćmy uwagę, kto jest nosicielem choroby i odczarujmy mit, jakoby wyalienowani, zepsuci politycy stanowili tylko odzwierciedlenie kondycji społeczeństwa. W erze przed duopolem, wyborcy karali przy urnach zachowania AWS, czy SLD, których nie akceptowali. To dwadzieścia ostatnich lat, utrwalania podziałów, nienawiści i fanatycznego przywiązywania do kościołów partyjnych, przeorało mentalność obywateli i przyniosło destrukcyjne dla ustroju skutki. 

Tymczasem nasz adept potrafi już mówić językami Aniołów, niestety tych z Alternatywy 4. 

NA WYSPACH BERGAMUTACH, CZYLI OBIETNICE WYBORCZE.  

W niedawnym ‘Manifeście suwerenności rozwojowej’ starałem się pokazać systemowo, jak pozorna jest westernizacja ustroju III RP, nie wypełnionego substancją demokratyczną. Co jest tego praprzyczyną  i jakie środki naprawcze możnq podjąć w przyszłości.

Jedną z fundamentalnych chorób polskiej demokracji, jest stosunek partii rządzących do realizacji zobowiązań wyborczych. Bo tym właśnie są. Nie obietnicami, a zobowiązaniami, z których władza  europejskiego państwa winna skrupulatnie się wywiązywać, w ramach zawartej umowy społecznej, jakim jest elekcja.  Tylko budując zaufanie obywateli do systemu, można leczyć państwo teoretyczne i przywracać sens aktowi wyborczemu, w obecnych realiach sprowadzanego do TKM.  

Dotrzymując słowa, politycy umacniają własną legitymację, upewniają w sprawczości i mobilizują do pełniejszego udziału w życiu publicznym. Zwłaszcza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, mocno opóźnionych w adaptacji nowoczesnej demokracji, realizacja zobowiązań kampanijnych ma kluczowe znaczenie dla ugruntowania wiary w przedstawicielski system rządów. 

Zrealizowane obietnice to przełożenie policy na politics. Politics w polskiej atrapie demokracji jest, co wiemy już z dotychczasowych rozważań, utkane z fikcji. Z policy, wodzowie manichejskich bojów czuli się się dotąd zwolnieni, traktując programy przygotowujące do rządzenia jako żart i fraszkę. Dokładnie ‘żartem’ określił własne projekty ustaw w sprawie ZUS Sławomir Mentzen, a Donald Tusk uporczywie dowodził, że ‘najlepszym programem’ jest anty-PIS’. Nie precyzował, czy najlepszym dla państwa, czy dla jego taktyki kampanijnej. Kiedy po 100 dniach rządów tzw. Koalicji 15 października, z zapowiedzianych 100 obietnic wypełniono 9, przedstawiciele władzy bez żenady kompromitowali się wyznaniami, że zapowiedzi z kampanii to ‘metafory’ bez znaczenia. 

Ktokolwiek śledzi media zagraniczne lub mieszkał w Europie, ma świadomość, że obietnice wyborcze są tam traktowane poważniej, niż w Polsce. Istnieje wiele opracowań akademickich, monografii i komparatystyki, pokazujących standardy zachodnie w tym względzie w kilkunastu krajach. 

https://journals.sagepub.com/doi/full/10.1177/0032321718762882

Główny wniosek z badań to dążenie partii do realizacji zobowiązań wyborczych. Ich zabiegi są skrupulatnie rozliczane przez media i think tanki. W Hiszpanii rząd sam, w interesie zaufania społecznego do instytucji państwa, cyklicznie publikuje sprawozdania Cumpliendo z wykonania obietnic. Brytyjski Institute for Government, w połowie kadencji Torysów w 2021 roku, donosi o spełnieniu ponad 50% zapowiedzi z Conservative Manifesto. Również na półmetku rządów AmpelKoalition w Niemczech, media zdają relacje z 64%  wypełnionych zobowiązań, zawartych w Koalitionsvertrag z 2021 roku, liczącego 141 stron i setki szczegółowych przyrzeczeń. Dla porównania umowa koalicyjna polskiego rządu to. ..12 stron sloganów

Powtórzmy, akt wyborczy to fundamentalny dla demokracji przedstawicielskiej kontrakt społeczny. Warunkami tej umowy są obietnice – zobowiązania.  Jeśli mandat władzy opiera się na oszustwie, jej legitymacja jest od początku zgniła. Jeśli politycy, tak jak w Polsce, są recydywistami w oszukiwaniu, a wyborcy to akceptują, to demoralizacja jest obopólna. Jeśli jeszcze media, mające w demokracji bezstronnie rozliczać polityków, są w ich kieszeni, zamiast demokracji przedstawicielskiej mamy fikcję.

Na szczęście są przesłanki do optymizmu. Wystarczyło, by PIS zrealizował główne zapowiedzi sprzed wyborów 2015 roku, by tolerancja Polaków na traktowanie ich jak chorych na amnezję zmalała. Rząd Tuska co prawda postanowił w pierwszych miesiącach brnąć w sprawie obietnic starymi koleinami, jednak  badania IBRIS pokazują, że wywołuje to rosnącą irytację wyborców. Dla najbardziej zatwardziałych standardy demokratyczne (praktyczne, nie retoryczne) mają mniejsze znaczenie, niż pognębienie przeciwnika. Wiele wskazuje jednak na to, że szeregi żelaznych elektoratów będą topnieć, także biologicznie, wraz z odejściem totemicznych figur, Tuska i Kaczyńskiego. Miejmy nadzieję, że nowe, mniej przywiązane do kościołów partyjnych pokolenia, postawią polskiej klasie politycznej wyższe wymagania.

Na tym etapie żegnamy się z naszym debiutantem partyjnym. Zgodnie z przewidywaniami mandat uzyskał doświadczony patron, jego zaś przygoda kończy się na kampanii i oczekiwaniu na kolejną. Korporacja partyjna jednak o niego zadba.  Kiedy widziałem go po raz ostatni, był jednym z wielu asystentów poselskich, oddelegowanym na odcinek walki w soszial mediach. Prowadził fałszywe konto, rozprowadzając co dzień fikcyjne przekazy, wynagradzane pod fikcyjną nazwą typu ‘analizy politologiczne’. 

Ostatni akt kampanii, cisza wyborcza, a jakże, fikcja, nie egzekwowalna w czasach netu

SZARA STREFA NA WIEJSKIEJ 

Wybrańcy Narodu składają na początku kadencji przysięgę, której termin ważności upływa w praktyce po wypowiedzeniu słów roty. Przysięga przypomina parlamentarzystom, że reprezentują i odpowiadają przed Suwerenem, a ich praca ma służyć interesom państwa i dobru obywateli. Konstytucjonaliści podpowiadają, że każdy poseł i senator reprezentuje każdego wyborcę, niezależnie od barw politycznych. Wszystkie te górnolotne zasady są fikcjami. Kiedy partiokracja zastępuje demokrację przedstawicielską, parlamentarzyści reprezentują wyłącznie linię partyjną, odpowiadają przed wodzem, a nie tymi, którzy ich wybrali, służą przede wszystkim  interesom prywatnym i swej korporacji.

Zacznijmy od charakteru pracy parlamentarzystów, nie rozliczanych przez nikogo z obecności, aktywności, czy efektów działań. Przykład idzie z góry. Mamy pod względem legislacji najbardziej leniwy statystycznie Sejm po 1989 roku. Po setkach ustaw ‘gotowych w szufladach na przejęcie władzy’ zostało tylko wspomnienie. Od wystąpień, interpelacji, czy interwencji poselskich, dużo ważniejsze dla władz partii jest zaangażowanie polityka w propagowanie przekazów w soszial mediach i wystąpienia medialne. Nowi posłowie szybko orientują się, że właściwa część ich zawodu to budowa rozpoznawalności w programach publicystycznych i kręcenie setek dla dzienników informacyjnych. 

Od ponad trzech dekad nie rozwiązano łamigłówki, dlaczego posłowie w większości deklarujący, jako zawodowi, mają kumulowane dziesiątki komisji i podkomisji w ciągu zaledwie kilku dni posiedzeń Sejmu, zamiast pracować w komisjach pomiędzy posiedzeniami. Tak by skończyć  demoralizujący absurd pustej sali sejmowej w czasie debat i pobieranych za nic dodatków do  uposażenia (35%), mimo absencji na komisjach. Media donoszą tylko o najbardziej skrajnych przypadkach, jak pobierania pieniędzy za fikcyjne podkomisje, które potrafią nie zebrać się ani razu przez rok. Oczywiście bez żadnych konsekwencji, tak jak przy dodatku ‘za ciężką sytuację materialną’ pobieranego przez milionera, przyjeżdżającego do Sejmu Ferrari i śmiejącego dziennikarzom w twarz.

Zarobki parlamentarzystów to typowa szara strefa, tyle że bezkarna, na co w zeszłym roku zwracał uwagę NIK. Nie weryfikuje się celu nielimitowanych, darmowych podróży lotniczych. Nie ma obowiązku szczegółowego raportowania i  dokumentowania fakturami lub paragonami, zwrotów za tzw. kiliometrówki, pobierane nierzadko przez osoby bez auta. Podobnie niepoważnie, w sposób nie praktykowany wobec zwykłych obywateli, rozlicza się ryczałt na prowadzenie biura i za najem mieszkania w Warszawie. Obraz  dopełniają oświadczenia majątkowe, kreślone przez polityków na kolanie bazgroły, zamiast wypełnionych rzetelnie i elektronicznie dokumentów. 

Listę fikcji sejmowych można ciągnąć w nieskończoność. Projekty ustaw podpisywane in blanco, a potem popierane hurtem w głosowaniach, bez wiedzy, za czym się głosuje. Partyzanckie głosowania po nocach, byle uniemożliwić zebranie się oponentów lub zapoznanie z nowymi drukami. Projekty rządowe, udające nagminnie projekty poselskie, po to, by ominąć wymagane konsultacje społeczne i opiniowanie przez ekspertów. W końcu nieadekwatne warunki lokalowe do pracy prezydium, konwentu, klubów i kół parlamentarnych. 

No dobrze, ktoś powie, ale przecież propaganda i pozory towarzyszą polityce od tysięcy lat. To prawda, tyle, że dawka czyni truciznę. Wyjałowienie mowy publicznej z jakiegokolwiek sensu, rozbijanie wspólnoty i fasadowość fundamentów demokracji parlamentarnej w Polsce  każą pytać, czy mamy do czynienia ‘tylko’ z postpolityką, czy może antypolityką, polityką wchłoniętą całkowicie przez spin i nienawistną wojnę plemienną. Najbardziej uskromnione cele polityki, z jej klasycznych definicji, jak rozwiązywanie problemów społecznych, czy po prostu działania zmieniające rzeczywistość, wydają się obce polskiej scenie partyjnej, skupionej na utrwalaniu chorego status quo. Z idealistycznymi konceptami polityki, dążącej do dobra wspólnego, dajmy sobie spokój. 

Ten tekst będzie miał na przekór, optymistyczne puentę. Można oszukiwać niektórych przez jakiś czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez cały czas. Zacznijmy od nazywania rzeczy po imieniu, tylko tak można odzyskiwać pierwotne znaczenie słów. Gmach partiokracji, tak bardzo w Polsce wyalienowanej od rzeczywistości, będzie uginał się pod ciężarem własnych sprzeczności. PRL upadł między innymi dlatego, że nie wytrzymał rozdźwięku między propagandą, a tym co za oknem.  W moim odczuciu III RP, atrapa demokracji przedstawicielskiej, podzieli jego los. Nowy, dojrzalszy ustrój, czeka na nowe pokolenia, nie obciążone PRL-em. 

 

Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *