Przejdź do treści

JAK UZDROWIĆ POLSKIE MEDIA. OPCJA ZERO

AUTOR: MARCIN KWAŚNIEWSKI

GRZECH PIERWORODNY

Grzech pierworodny polskiego systemu medialnego popełniono u zarania III RP. Nowe wino wlano w stare bukłaki. To w pierwszych latach transformacji ustawiono fałszywe parametry startowe oraz zaakceptowano przenikanie się polityki i tak zwanej czwartej władzy, trwające do dziś. Zamiast wypełniać nowy ustrój substancją demokratyczną, stworzono pozory standardów zachodnich.

Po pierwsze odbyło się to na poziomie strukturalnym. Pozostawiono w XXI wieku archaiczne, wyrosłe z sowieckiej doktryny prawo prasowe, uchwalone w 1984 roku i do dzisiaj, co wydaje się niewiarygodne, nie uregulowano statusu dziennikarzy w dedykowanej ustawie.

Po 1989 roku nie zweryfikowano kadr, odziedziczonych w mediach po autorytarnym reżimie, nie licząc garstki prezenterów dziennika telewizyjnego, z czasów Stanu Wojennego. Co więcej, propagandyści firmujący przemoc i zabijanie, jak Jerzy Urban, zostali nobilitowani przez nowy establishment, zblatowany ze starym. Do nowej Polski politycy postkomunistyczni, jak i solidarnościowi, wnieśli aparaturę pojęciową z poprzedniej epoki, o czym za chwilę. W końcu zorganizowano sukcesję majątkową, uwłaszczając się na RSW „Prasa-Książka-Ruch”, do czego zaproszono opozycję demokratyczną.

Utworzony w 1973 roku koncern o niewinnej nazwie ‘Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza’, to dobry symbol przenikania toksycznej mentalności PRL i III RP. Firma monopolizująca sektor wydawniczy i dystrybucyjny była molochem, trzecim największym przedsiębiorstwem PRL. Zatrudniała prawie 100 tys. osób i posiadała sieć drukarń, kilkanaście tysięcy słynnych ‘kiosków Ruchu’ oraz własną centralę handlu zagranicznego. Wydawała ćwierć tysiąca tytułów prasowych w nakładzie 25 mln egzemplarzy i kontrolowała 30% ‘rynku’ książkowego. RSW, obok Radiokomitetu, nadzorującego radio i telewizję, sprawowała rząd dusz w Polsce komunistycznej, a także okazała źródłem prywatnych dochodów, dla coraz mniej ideowych towarzyszy z PZPR. Dla czerwonej burżuazji, z biegiem lat, istotniejszy od budowy socjalizmu, okazywał się bowiem osobisty dobrobyt.

Historycy tamtego okresu nazywają koncern królewszczyzną PZPR. Partia rządząca, jako główny członek spółdzielni RSW, drenowała z niej wielomiliardowe zyski, jednocześnie zasilając państwowymi pieniędzmi, w postaci preferencyjnych kredytów, ulg i bezzwrotnych dotacji. Słowem, już od czasów Gierka, testowano model uwłaszczenia nomenklatury na majątku państwowym, powtórzony na przełomie lat 80-ych i 90-ych, a dziś inspirujący niektóre fundacje i stowarzyszenia, zakładane przez polityków.

Przed 1989 rokiem, zarządzający RSW towarzysze, zaczęli wyprowadzać już nie tylko zyski, ale i majątek, do dziesiątek spółek nomenklaturowych. Sejm kontraktowy przy podziale reszty aktywów koncernu, ustalił preferencje dla nowych partii politycznych, cierpiących, z wyjątkiem postkomunistów, na chroniczny brak funduszy. ‘Solidarność’ i Porozumienie Centrum przejęły m.in. ‘Express Wieczorny’. Kongres Liberalno-Demokratyczny i część działaczy Unii Demokratycznej nabyło ‘Życie Warszawy’. Konfederacji Polski Niepodległej przypadł tygodnik ‘Razem’, a SdRP naturalnie ‘Trybuna’. Królewszyzna PZPR stała się królewszczyzną polityków III RP. Większość dokumentów firm wyrosłych z RSW zaginęła. A ambicje rządu dusz przejęła Gazeta Wyborcza, zakładana z woli polityków w celu, jak sama nazwa wskazuje, walki politycznej.

Żeby zrozumieć, jak wprowadzano nowy ład medialny po 1989 roku, należy cofnąć się do obrad Okrągłego Stołu. Sprawozdanie z prac Podzespołu ds. Środków Masowego Przekazu, to pouczająca lektura, pokazująca źródła obecnych patologii.

‘Okrągły Stół: dokumenty i materiały’, red. W. Borodziej i A. Garlicki, Warszawa 2004, t. 4

Zacznijmy od samego sformułowania środki masowego przekazu, będacego komunistycznym tłumaczeniem angielskiego zwrotu ‘mass media’, dokonanego w PRL lat 60-ych. Sprawdziłem, jakim tropem podążano przekładając tę frazę na inne języki. Otóż w absolutnej większości, z kilkudziesięciu przejrzanych krajów, przetłumaczono ją dosłownie, na media masowe, po prostu. (Massmedien, massmedium etc) Gdzieniegdzie skupiono się na funkcji informacyjnej lub komunikacyjnej mediów. ( Medio de comunicación de masas, Mezzo di comunicazione di massa etc). W Polsce socjalistycznej podkreślono przekaz. No dobrze, ktoś powie, przecież słowo ‘przekaz’ nie jest pejoratywne samo w sobie, może znaczyć wiele, np. pośrednictwo między obiektywną rzeczywistością społeczną, a widzem lub czytelnikiem. Owszem, może, ale nie w czasach, w których to tłumaczenie nastąpiło. Kiedy cała infosfera realizowała leninowską doktrynę służebnej roli mediów wobec Partii, będącej wyłącznym dysponentem przekazu. Władze PRL rozumiały przekaz jednoznacznie, dokładnie tak, jak rozumieją go polskie partie współcześnie, formułując propagandowe przekazy dnia.

Że media były nieskrywanym elementem inżynierii społecznej, najlepiej świadczy istnienie w pełni jawnego Wydziału Propagandy KC, którego szef Bogdan Jachacz, akurat przewodniczył stronie komunistycznej w podstoliku medialnym Okrągłego Stołu. (materiały operacyjne służb na jego temat zostały oczywiście zniszczone.) Jachacz i inna prominentna postać zespołu, Jerzy Urban, osiągnęli w ciągu kilku posiedzeń zamierzone cele. Zgodzono się na likwidację monopolu prasowego RSW, które i tak było w trakcie parcelacji przez nomenklaturę oraz zaakceptowano odejście od cenzury, stawającej od dawna fikcją. Zachowano natomiast kontrolę ludzi ancien regimu nad telewizją i radiem, traktując system audiowizualny, jako kluczowy instrument rządzenia, o czym mówią wprost zachowane wypowiedzi innego uczestnika obrad, Krzysztofa Teodora Toeplitza. Non possumus towarzyszy brzmiał ‘telewizji nie oddamy’ i tak też się stało.

Bardzo wymowne były również oczekiwania strony solidarnościowej, co do nowego ładu medialnego. Jak wyobrażała sobie demokratyczny pluralizm i niezależność mediów, o których nie miała wcześniej, praktycznego pojęcia? Opozycjoniści, zasiadający do obrad jako tzw. strona społeczna, domagali się, nomen omen, uspołecznienia mediów. Myliłby się jednak ktoś, zakładając, że w uspołecznieniu chodziło o znane z Zachodu media kontrolujące polityków. Wręcz przeciwnie, ludzie Solidarności, domagali się, ot, zniesienia monopolu PZPR i podzielenia się tortem medialnym z ich środowiskiem. Tak rozumiano ‘pluralizm’ – partie mają własne królewszczyzny. Czy patrząc na obecną politykę w Polsce, kontrolowaną przez dawne środowiska antykomunistyczne, wiele się zmieniło w tym postrzeganiu ?

Główni mówcy strony opozycyjnej – Kazimierz Dziewanowski i Tadeusz Mazowiecki, wyartykułowali główne postulaty: uruchomienie ogólnopolskiego dziennika prezentującego poglądy opozycji (tak powstała Gazeta Wyborcza) oraz wydzielenie czasu antenowego w radiu i telewizji, w którym będą prezentowane programy przygotowane przez stronę społeczną. Reaktywacja prasy związkowej, w tym ‘Tygodnika Solidarność’, zastąpienie systemu koncesyjnego w prasie, systemem zgłoszeniowym oraz demonopolizacja RSW i liberalizacja cenzury. Według Dziewanowskiego fundamentem demokratycznego systemu medialnego w Polsce winno być ‘prawo do wyrażania swych poglądów we WŁASNYCH tytułach prasowych oraz programach radiowych i telewizyjnych’. Tadeusz Mazowiecki snuł pomysły przydzielenia Solidarności nowego, specjalnie do tego stworzonego, trzeciego programu TV. Czy nie brzmi teraz znajomo głośny pomysł Jacka Żakowskiego, z grudnia 2023 roku, przydzielenia osobnego, publicznego kanału, Zjednoczonej Prawicy?.

Identyczną agendę mieli przy Okrągłym Stole przedstawiciele środowisk wiejskich (Józef Kowalczyk z ZSL) i katolickich (Jacek Ambroziak, przyszły minister rządu Mazowieckiego). Poza sporami o przydział deficytowego papieru, żądano pozytywnego przekazu o rolnictwie i religii (Kowalczyk nazywał to dosłownie pozytywną propagandą) oraz dostępu, w postaci własnych programów telewizyjnych i radiowych.

Epilog do intencji strony opozycyjnej bardzo szybko dopisało przekorne życie. Kiedy niespodziewanie dla wielu, władzę po wyborach 4 czerwca, objął rząd Tadeusza Mazowieckiego, przedstawiciele ‘Solidarności’ wzięli udział w debacie, wywołanej cyklem artykułów ‘Czyja telewizja?’ ukazujących się na łamach Wyborczej. W trakcie telewizyjnego programu ‘Otwarte Studio’, w przypływie szczerości wyznali, że partyjny podział programów w TVP jest już według nich niepotrzebny, bo TVP to instytucja rządowa, a rząd jest nasz.

K. Jakubowicz, Telewizja Polska 1989–1999, [w:] Media w Polsce w XX wieku, red. R. Gluza, Press, Poznań 1999, s. 188

Robert Krasowski, autor wielu poczytnych książek o historii III RP ukuł tezę, że Jarosław Kaczyński inspirował się w swoim podejściu do mediów, zachodnią technologią polityczną, podglądaną ponoć w zagranicznych kanałach TV. Moim zdaniem wzorce były dużo bliżej i to nie tylko dla Kaczyńskiego. Opozycja antykomunistyczna funkcjonowała w systemie pozbawionym demokratycznych mechanizmów. Walcząc z propagandą PRL, podglądała jedyny dostępny model, przesiąkała instrumentalnym rozumieniem mediów. Legalne, niezależne źródła informacji politycznej nie miały prawa istnieć w świecie Orwella, zatem komuniści narzucali antykomunistom reguły gry. Ying-Yang. Kiedy Solidarność przyciągnęła miliony członków, w oczywisty sposób chciała mieć narzędzia kontroli informacyjnej i wpływu na te masy. I miała, stając się jedynym, monopolistycznym jak PZPR, źródłem informacji dla swych zwolenników. Oczywiście nie był to prawdziwy pluralizm, polifonia głosów niezależnych od polityki, tylko dwie machiny wojny informacyjnej, służące dwóm obozom politycznym. Brzmi znajomo?

Granica między informacją, wpływem, a świadomą manipulacją jest bardzo cienka. Aktywiści opozycyjni w PRL stawali się po godzinach domorosłymi drukarzami z powielaczem albo ‘tożsamościowymi dziennikarzami’, a z czasem stuprocentowymi politykami i to pierwszej ligi. Na Zachodzie przenikanie się polityki i mediów było zakazanym mezaliansem, w PRL ich jedność jawiła koniecznością. PRL upadł, nawyki pozostały. Do dziś transfery z dziennikarstwa do ław sejmowych i synekur partyjnych, rzecz bardzo rzadka w dojrzałych demokracjach, w Polsce jest normalizowana.

Nie wiem, czy ktoś w polskiej publicystyce zwrócił uwagę, że końcówka lat 80-ych i początek lat 90-ych, to w Polsce rządy byłych redaktorów naczelnych i dziennikarzy, rozumiejących wpływ mediów na masy. Aleksander Kwaśniewski, szef Sztandaru Młodych (84-85), przyszły prezydent RP. Mieczysław Rakowski, wieloletni (1958-82) naczelny Polityki, premier i ostatni sekretarz PZPR. Tadeusz Mazowiecki, dziennikarz Po prostu, PAXu, naczelny Więzi, dwukrotnie naczelny Tygodnika Solidarność, pierwszy premier III RP. Jarosław Kaczyński, szef TS. Jan Olszewski, wieloletni publicysta. Tusk, współpracownik wydawnictw podziemnych. I wielu innych, wliczając Michnika i Urbana, którzy przeszli drogę odwrotną, od polityki do mediów, z demiurgicznymi, jak w polityce, ambicjami.

POZORNE STANDARDY EUROPEJSKIE

W kalendarzu mamy trzecią dekadę XXI wieku, tymczasem obywatele mówią o mediach językiem PRL; politycy myślą o mediach formacją wyniesioną z PRL; w końcu same media rządzone są legislacją, odziedziczoną po PRL. W Manifeście Suwerenności Rozwojowej pisałem o naskórkowej westernizacji Polski po 1989 roku i powierzchownym przyjęciu zachodnich standardów ustrojowych.

MANIFEST SUWERENNOŚCI ROZWOJOWEJ

Dotyczy to również ładu, a w zasadzie bezładu medialnego. 35 lat od upadku komunizmu okazało się za mało, by inkorporować europejskie standardy do polskiego systemu, uregulować status prawny dziennikarzy jakąkolwiek dedykowaną ustawą, czy zastąpić anachroniczne prawo prasowe z czasów Wojciecha Jaruzelskiego nowoczesnym aktem. Medioznawcy są zgodni, że kolejne ekipy rządzące, z premedytacją utrzymywały prowizorkę legislacyjną, by nie krępować się w zakusach sterowania mediami, jak pilotem telewizyjnym. Zamiast porządkować, liberałowie na dziko liberalizowali, wmawiając nam naiwnie, że rynek wyręczy państwo w zaprowadzaniu ładu. I prywatyzowali, bo prywatne zagraniczne media sprzyjały ich kosmopolitycznej agendzie.

Podstawę prawną dla mediów elektronicznych tworzy Ustawa o radiofonii i telewizji z grudnia 1992 r., powołująca do życia Krajową Radę Radiofonii i Telewizji (KRRiT). Rada nie mieści się w konstytucyjnych schematach trójpodziału władzy, posiadając zarówno kompetencje prawodawcze (wydawanie rozporządzeń), wykonawcze (przyznawanie koncesji) i quasi-sądownicze (rozstrzyganie sporów między nadawcami w trybie k.p.a. i nakładanie kar). Jej hybrydowość to jednak najmniejszy problem. Przez skrajne upartyjnienie, realizacja podstawowych obowiązków konstytucyjnych KRRiTV, jak ochrona wolności słowa, prawa obywateli do informacji, czy pluralizmu, jest w praktyce fikcją. W ustawie wprowadzono osławiony termin media publiczne, mające realizować publiczny interes. Szkopuł w tym, że frazę ‘publiczny’ włodarze III RP zawsze rozumieli, jak obie strony Okrągłego Stołu i jak król Ludwik IV: L’état c’est moi. Państwo utożsamiane przez władzę z sobą; interes publiczny z interesem partyjnym. Na takiej mapie mentalnej media będą zawsze królewszczyzną.

Niech to wybrzmi. Obecność niezależnych mediów publicznych to nie jest górnolotna, naiwna fantazja czy zachcianka pięknoduchów, z zacięciem państwowotwórczym, tylko fundament zdrowej demokracji, praktyczny standard UE i wymóg prawa europejskiego. Od dekad wzywa ono, w uchwałach Parlamentu Europejskiego, dyrektywach, raportach Rady Europy, czy najnowszym Europejskim Akcie o Wolności Mediów z 7 maja 2024 roku (o którym w Polsce dziwnie cicho), by to państwo i jego władze odpowiadały za niezależność polityczną mediów i silne, bezstronne, autonomiczne finansowo media publiczne.

Tymczasem podmioty mające chronić niezależne media w Polsce są tej niezależności gwałcicielami, a partie mieniące się apostołami europejskości, standardy europejskie skwapliwie sabotują razem z eurosceptykami, jeśli tylko nie mają w nich interesu. Od lat tzw. unijczycy powracają z postulatami likwidacji TVP, prywatyzacji, wyrugowania obecności jakiejkolwiek obowiązków mediów wobec wspólnoty i co najbardziej kompromitujące – niepłacenia abonamentu.

Jednym z bardziej absurdalnych złogów komunistycznych jest wspomniane Prawo prasowe z 1984 roku. Archaiczne, łamiące standardy zachodnie, nie przystające do technologii XXI wieku. Dość powiedzieć, że przez ponad 25 lat od upadku PRL, ustawodawcy na Wiejskiej, nie raczyli wykreślić odniesień do Rady Prasowej, nieistniejącego organu z lat 80-ych, czy obowiązku realizowania przez dziennikarzy linii programowej redakcji. Jeszcze większą bezczelnością było utrzymywanie do 2017 roku przepisów o obowiązku autoryzacji, zagrożonych sankcją pozbawienia wolności. W lipcu 2011 r. ETPC w Strasburgu wydał wyrok w sprawie Wizerkaniuk przeciwko Polsce. Obowiązek uzyskania autoryzacji wypowiedzi prasowej oraz związana z jego niewypełnieniem odpowiedzialność karna, jednogłośnie zostały uznane za nieproporcjonalną ingerencję w prawo do wolności słowa i naruszenie art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Był to kolejny przykład, w którym orzecznictwo polskiego Trybunału Konstytucyjnego znacząco różniło się od orzecznictwa ETPC.

Mimo, że w roku 2011 rządziła euroentuzjastaczna partia obecnego premiera, trzeba było czekać kolejne 6 lat na rewizję prawa, które i tak pozostawiło obowiązek autoryzacji, łagodząc tylko kwalifikacje za naruszenie art. 14, z przestępstwa na wykroczenie. Zgodnie z argumentacją ETPC oznacza to pozostawienie instytucji, dającej nieograniczone prawo zapobiegania opublikowaniu przez dziennikarza wywiadu uznanego za kłopotliwy lub niepochlebny, niezależnie od tego jak jest prawdziwy. Mówiąc prościej, równe jest usankcjonowaniu przez państwo prawa do cenzury.

Kolejny obszar, gdzie polskim politykom było i jest nie po drodze z Zachodem, do którego część z nich ponoć aspiruje, to koncentracja kapitałowa na rynku medialnym. Lata 90-e przebiegły pod znakiem intensywnych przemian właścicielskich, głównie pośpiesznych, nietransparentnych prywatyzacji, zawężających pluralizm. Nieśmiertelna filozofia Ministra Przekształceń Własnościowych, Tadeusza Syryjczyka: ’najlepsza polityka, to brak polityki’, została zaaplikowana i w tym przypadku. Zamiast polityki medialnej otrzymaliśmy media polityków.

W roku 2000 największy wydawca prasy codziennej w Polsce kontrolował już 24% rynku, trzech największych – 63%, a pięciu największych – 82%. Dla porównania w Niemczech udział trzech głównych graczy wynosił wówczas 42%. Polski rynek prasowy został opanowany w szczególności przez kapitał niemiecki (Axel Springer Verlag, Verlagsgruppe Passau, Bauer Media Group) oraz szwajcarski (Marquard Media Polska, Edipresse Polska). W Agorze kapitał amerykański pojawił się rok po powstaniu, w 1993 roku.

Dokumenty europejskie już w czasie przyjmowania przez Polskę acquis communautaire, warunkującego akcesję do UE, wyraźnie wskazywały na konieczność ochrony rynków medialnych przed nadmierną koncentracją kapitału. Zalecenia dotyczyły zarówno prasy, radia, jak i telewizji. (np. Zalecenia Rady Europy z kwietnia 1978 r. i stycznia 1995 w sprawie koncentracji prasy; Zielona Księga Komisji Europejskiej z 1992 r. pt.Pluralizm i koncentracja mediów w ramach rynku wewnętrznego.) Działania antykoncentracyjne są również leitmotivem prawa o konkurencji, nowych regulacji mediów cyfrowych i Europejskiego Aktu o Wolności Mediów, wchodzącego w życie w 2025 roku. Niestety ochrona pluralizmu medialnego należy w UE przede wszystkim do kompetencji władz państw członkowskich, a w Polsce mamy nie ochronę, tylko sabotaż.

Kiedy Polska wchodziła do UE w 2004 roku, rodzimy rynek prasy był już zaryglowany. Rozsiadły się w nim rozmaite grupy interesu ‘trzymające władzę’ i torpedowały każdą próbę zmiany, zagrażającej statu quo. Władze publiczne nie chroniły młodego rynku i nie uznały infosfery za obszar strategiczny dla interesów państwa. Prawdę powiedziawszy, przy deficycie kultury strategicznej, nie uznały za krytyczną i godną ochrony żadnej sfery publicznej. Większość tytułów, przekazanych lub sprzedanych środowiskom związanym z ‘Solidarnością’, została szybko odsprzedana, głównie firmom zagranicznym. Te, korzystając z przewag kapitałowych, szybko pozbyły się polskiej konkurencji. Następnie skutecznie przeciwdziałały wprowadzeniu w Polsce standardów, które obowiązywały je w krajach macierzystych, traktując kraj nad Wisłą jako obszar postkolonialnego bezhołowia.

MODEL FINANSOWANIA

Obok upartyjnienia nadawców publicznych, kolejnym problemem jest ich zależność od komercyjnego systemu finansowania. Wynika to z hybrydowej formy prawnej, nieskutecznie próbującej godzić ogień z wodą, tzn.spółek prawa handlowego, opartych na zysku oraz instytucji mającej realizować, niekomercyjną z definicji, misję publiczną. Dochody reklamowe już od lat 90-ych stanowiły główne źródło finansowania działalności TVP, za cenę marginalizowania liczby programów misyjnych w ramówce.

Bez niezależnych źródeł finansowania, tzw. media publiczne nie będą w stanie zrzucić z siebie pełnej kontroli polityków i reklamodawców. Brytyjski abonament pokrywa 3/4 budżetu BBC i płaci go 96 procent gospodarstw, sklepy zaś mają obowiązek informowania państwa o nabyciu przez klienta sprzętu RTV. Z kolei w Niemczech pokrywanych jest z tych opłat 80 procent kosztów publicznego radia i telewizji. W Skandynawii abonament zastąpiono przez powszechny podatek, we Francji – opłata abonamentowa jest pobierana razem z podatkiem katastralnym, we Włoszech i Portugalii łączona z rachunkami za prąd, w innych państwach wprowadzono obowiązek wymiany informacji między sklepami AGD i dostawcami energii, a urzędami skarbowymi. Jak widać sposoby na wysoką egzekwowalność abonamentu istnieją i nie są skomplikowane, wymagają natomiast woli politycznej i uznania abonamentu za istotną daninę wspólnotową.

W Europie średnio 10% obywateli nie płaci abonamentu radiowo-telewizyjnego. W Polsce, będącej poza konkurencją w niechlubnym konkursie, od lat ⅔ społeczeństwa uchyla się od prawnego obowiązku. Współodpowiada za ten stan rzeczy jedna z głównych partii, mieniąca jako europejska, obywatelska i praworządna, która populistycznie wzywała do działania na szkodę publiczną i bojkotu opłaty na długo przed zawłaszczeniem nadawców publicznych przez swego śmiertelnego wroga.

STATUS PRAWNY DZIENNIKARZY

Grzechy ciężkie dziennikarstwa w Polsce to fikcyjne standardy i powszechne uwikłanie polityczne, osiągająca tak patologiczną skalę, że to osoby autentycznie bezstronne, wierne powołaniu, są piętnowane przez tzw. mediaworkerów partyjnych za ‘symetryzm’. Tak świat mediów jest w Polsce postawiony na głowie, tak głęboka jest gangrena. Obok wielu przyczyn, podglebie obecnego stanu stworzył brak nowoczesnej, dedykowanej ustawy, regulującej status prawny zawodu dziennikarza. Obowiązująca definicja tego zawodu, z prawa prasowego, ma 40 lat i została skonstruowana w odmiennej epoce politycznej (choć, wnioskując z dotychczasowych rozważań, czy aby na pewno) i technologicznej.  Kolejne próby prawnej rewizji i doprecyzowania statusu, były wzajemnie torpedowane przez podzielone na tle partyjnym środowisko. Na dziś dziennikarzem może czuć się zarówno etatowy pracownik redakcji, freelancer, czy twórca gazetki gminnej. Z kolei zgodnie z orzeczeniem NSA z 2008 roku, bloger internetowy jest nie tylko dziennikarzem, ale i redaktorem oraz wydawcą w jednej osobie. Wbrew pozorom pytanie, kim jest dziennikarz nie jest tylko akademickie, ale ma praktyczne konsekwencje, co do zakresu praw i obowiązków uczestników życia publicznego.

W przeciwieństwie do Zachodu, III RP postawiła nowym adeptom dziennikarstwa bliskie zeru wymagania formalne i etyczne, zadbano także o grubą kreskę wobec zaprawionych pracowników mediów PRL. Wolność dziennikarską pomylono z nieograniczonym dostępem do zawodu dziennikarza. Ojcem chrzestnym transformacji na rynku medialnym został Jerzy Urban, tuba propagandowa Stanu Wojennego. Matką chrzestną Anastazja P. podszywająca pod dzienniarkę Le Monde. W mediach głównego nurtu pracę znaleźli m.in.: tajny wspólpracownik SB, donoszący na zabitego Stanisława Pyjasa, felietonista największego dziennika. Skazany za zabójstwo księdza Popiełuszki, współpracownik ‘NIE’. Skazany za wymuszenie rozbójnicze, ukrywający za granicą, redaktor naczelny głównego tygodnika Polski. Wydawca tego tygodnika, z zarzutami udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Dziennikarz TVP skazany za znęcanie się nad partnerką. Inny dziennikarz TVP, ze sprawami kradzieży w Niemczech. Czołowy prezenter głównej stacji komercyjnej TV, z zarzutami molestowania, zatrzymywany za wypadek w stanie upojenia. Jego następca w tejże stacji, recydywista w jeżdżeniu samochodem bez jakichkolwiek uprawnień, nie rozliczający z fiskusem kilkuset tysięcy złotych. Kolejny dziennikarz tzw. salonu, zatrzymany po wypadku, bez prawa jazdy. Inny odbywający karę więzienia, za narkotyki. Redaktor naczelny kolejnego czołowego tygodnika, odchodzący z pracy w atmosferze posądzeń o mobbing i molestowanie. Podkreślmy, mówimy tu o sprawach kryminalnych i to zaledwie osób z pierwszych stron gazet, często będących gwiazdami mainstreamu, ba, autorytetami publicznymi. Myli się ktoś, jeśli wierzy, że taka selekcja negatywna i notoryczny brak integralności etycznej jest normą w dziennikarstwie europejskim.

ZWIĄZKI ZAWODOWE

Oczywiście powyższe przykłady nie są miarodajne dla całego środowiska. Dziennikarze polscy funkcjonują w próżni regulacyjnej, nie tylko co do wymagań zawodowych, ale i ochrony prawnej, w tym pracowniczej. Problem potęguje niski poziom uzwiązkowienia i słaba pozycja stowarzyszeń dziennikarskich, spolaryzowanych wg klucza partyjnego, często bardziej zajętych ochroną reputacji polityków, niż dziennikarzy. Podzielone środowisko jest łatwo rozgrywane przez decydentów i właścicieli.

Naturalnym wzmocnieniem byłaby konsolidacja w jednym lub kilku silnych związkach zawodowych, mających ustawowo większe umocowanie do obrony praw dziennikarzy, niż inne formy zrzeszeń. Związki mają kompetencje, by odgrywać istotną rolę w legislacji, umowach zbiorowych, czy indywidualnych sporach w miejscu pracy. Niestety i w tej dziedzinie polskie realia odstają od standardu europejskiego. O ile w polskich redakcjach do organizacji związkowych należy kilka, góra kilkanaście procent pracowników, o tyle na zachodzie Europy przynależność jest masowa.

Brak wpływu środowiska dziennikarskiego na proces stanowienia prawa, skutkuje fatalnymi regulacjami ekosystemu medialnego.
Przepisy kodeksu karnego i normy karne prawa prasowego, w większym stopniu chronią prywatność czy dobre imię polityków, niż wolność słowa. Poza wspomnianym kuriozum wymogu autoryzacji, skuteczne kneble zamykające usta to art. 212 kk, ustanawiający odpowiedzialność za przestępstwo zniesławienia, art. 241 kk (ujawnienie informacji ze śledztwa) oraz art. 205 kk (ujawnienie tajemnicy państwowej). Z racji tych przepisów i praktyki orzeczniczej, w tym Trybunału Konstytucyjnego, Polska zaliczana jest regularnie przez zagraniczne organizacje branżowe, do krajów naruszających standardy wolności słowa, wynikające z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu odrzuca od dawna wszczynanie postępowań karnych wobec dziennikarzy, z kolei dekryminalizację zniesławienia od wielu lat zaleca OBWE.

WOLNOŚĆ SŁOWA

Wolność słowa uznawana jest za królewski atrybut wolnych mediów. Jak postrzegają ją sami dziennikarze? W 2000 roku 93% pracowników polskich mediów przyznawało, że zdarza im się promować poglądy innych osób – sprzeczne całkowicie lub częściowo z własnymi. Najczęściej wskazywano na naciski właścicieli, szefów redakcji, bezpośrednich przełożonych (42%), cenzurę wewnątrzredakcyjną (19%), autocenzurę (11%) i naciski zewnętrzne (8%).

Z. Bajka, Dziennikarze lat dziewięćdziesiątych, „Zeszyty Prasoznawcze” 2000, nr 3–4.

W badaniach realizowanych 10 lat później w ramach projektu ‘Odpowiedzialne dziennikarstwo’ (Instytut Spraw Publicznych przy współpracy Millward Brown) wyniki były jeszcze bardziej przygnębiające. Nie zraża to rozmaitych kapituł konkursowych, przyznających rokrocznie Medale Wolności Słowa dziennnikarzom, powszechnie kojarzonym z konkretną opcją polityczną.

PRZYSZŁOŚĆ. OPCJA ZEROWA.

Przepis na ucywilizowanie polskich mediów jest gotowy. Są nim standardy europejskie.

Po zmianie władzy w 2023 roku tradycji stało się zadość. Jedną z pierwszych decyzji koalicji 15X było siłowe przejęcie TVP, tak jak pierwsza ustawa koalicji PIS-Samoobrona-LPR z 2005 roku, zmieniała skład KRRiTV na partyjnych nominatów. Kurszczyzna zawiesiła w telewizji publicznej poprzeczkę tak nisko, że neoTVP jej nie pobije, natomiast postęp(?) polega wyłącznie na mniejszym złu. Nowy dyrektor programowy TVP1 to stary ‘towarzysz’, nadzorujący informacje Programu 3 polskiego radia w Stanie Wojennym, uczestnik moskiewskich kursów, szlifujących fach dziennikarski. Monitoring programów publicystycznych dokonany w maju 2024 przez demagog.org wykazywał w nich przytłaczającą nadreprezentację przedstawicieli władzy.

Nie ma żadnych podstaw do wiary, że osoby rządzące Polską od dekad są w stanie, śladem barona Munchausena, wyciągnąć za własny harcap z bagna myślenia o państwie. W najbliższych latach istotna poprawa sytuacji na rynku medialnym nie nastąpi. Niezbędna do tego jest wola polityczna, a tej nie będzie, dopóki nie nastąpi ucywilizowanie walki partyjnej w Polsce i pojawią się pierwociny idei państwowej. To z kolei będzie niemożliwe z rządami polityków uformowanych w poprzedniej epoce, z syndromem postautorytarnym, grających od dekad na podziały Polaków. Polityków nie znających innych metod zdobywania władzy, niż rozbijanie wspólnoty i zawłaszczanie sfery publicznej.

(update: w ciągu dwóch miesięcy od napisania niniejszego tekstu, w kontekście neo-TVP media doniosły m.in. o zawieszeniu dziennikarza 'Panoramy’ za krytykę jednej z partii rządzących; wyrzuceniu w-ce szefa TVP Sport, który zorganizował protest po zawieszeniu Przemysława Babiarza; usunięciu na portalu TVPInfo artykułu, który kwestionował prawdziwość słów premiera rządu) 

Po przegranej PIS pojawiło się wiele propozycji reform systemu medialnego, tylko tak się składa, że praktycznie wszystkie są autorstwa ludzi uwikłanych w przeszłe grzechy tego systemu.

https://klubjagiellonski.pl/2021/03/19/co-po-kurskim-konserwatywny-pomysl-na-odbudowe-tvp/

https://klubjagiellonski.pl/2021/04/15/odpartyjnienie-mediow-publicznych-jest-mozliwe-zarys-obywatelskiej-reformy/

Komentując prezentowane w lutym założenia do społecznego projektu ustawy o mediach, jedna z dziennikarek przytomnie zauważyła, że referują go ludzie, w większości tworzący ułomny ład medialny w latach 90-ych.

https://oko.press/jak-uchronic-tvp-przed-jackiem-kurskim-i-czy-media-publiczne-to-tylko-telewizja-debata

NOWI POLITYCY

Polski świat medialny potrzebuje opcji zero. Nie kolejnego ‘nowego rozdania’ i TKM-u, tylko resocjalizacji myślenia o mediach, odmiennych parametrów startowych i budowy fundamentów, które nigdy w III RP nie powstały. Nowi politycy muszą doprowadzić do autentycznego rozdziału mediów od polityki, analogicznie do rozdziału Kościoła od państwa. Kiedy kwietniu tego roku, nestor brytyjskiego dziennikarstwa, Andrew Neil, był w czasie wysłuchania parlamentarnego zapytany przez polityków w House Of Commons, jak rząd może wesprzeć media, odpowiedział jednym zdaniem: Stay the hell out of it.

Historia pokazuje, że rozdział jest możliwy, a negatywne trendy są do odwrócenia. Uznaje się, że pierwszymi mediami w Europie były kroniki dworskie, stanowiące oczywiście tubę propagandową monarchy. Media służyły następnie przemysłowcom rewolucji technicznej i ideologom rewolucyjnym. I mimo takiego, opartego na skrajnej zależności dziedzictwa, w XX wieku kraje zachodnie były w stanie tworzyć media służące wspólnocie, uznając że są w interesie państwa i demokracji. Ikoniczne BBC, zanim stało się wzorcem dziennikarstwa publicznego, było obliczoną na zysk korporacją prywatną.

NOWE PRAWO

Nowi politycy o nowej mentalności muszą stworzyć nowe, kompletne regulacje medialne, wprowadzające w praktyce standardy europejskie. To nie wymaga dodatkowych środków budżetowych, tylko (lub aż) woli przełamania kolein myślowych i szkodliwych dla państwa interesów partykularnych. Niezbędne jest zabezpieczenie wolności słowa, przez uchylenie przepisów karnych, nie spełniających norm UE, w tym całkowite zniesienie wymogu autoryzacji oraz prawnokarnej opcji ścigania dziennikarzy za zniesławienie, czy naruszenie dobrego imienia osób publicznych.

Dla urealnienia pluralizmu właścicielskiego i programowego, konieczne będą skuteczne przepisy antykoncentracyjne na rynku prasy. Wprowadzanie standardów europejskich i w tej dziedzinie rodzi opór polityków prezentujących się jako europejscy. Jeżeli uznajemy media za sektor strategiczny, zakreślający granice wiedzy i ignorancji społeczeństwa, będący obiektem wojny informacyjnej aktorów zewnętrznych, naturalnym będzie dyskusja o kontroli właścicielskiej kapitału polskiego nad mediami. Tylko nie tak toporna, unieważniona przez polaryzacyjne kompulsje, jaka toczyła się wokół LexTVN.

Potrzebna wreszcie będzie dedykowana ustawa, regulująca status prawny dziennikarzy, precyzująca ich prawa i obowiązki. Celem jest profesjonalizacja zawodu. Dziennikarze nie mogą być doboszami, wygrywającymi na marszowych werblach bitewne nawoływania. Nie mają prawa być klakierami partyjnych narracji ani wchodzić w buty partyjnych spin doctorów. Media stronnicze to po prostu media nieprofesjonalne, mijające ze swym powołaniem, zastępujące warsztat agitacją. Profesjonalizm to rzemiosło, z którego można rozliczać, fach wynikający z precyzyjnych technik zawodowych, zamieszczanych w publicznie dostępnych, liczących setki stron wytycznych redakcyjnych.

https://www.bbc.com/editorialguidelines/guidelines/editorial-standards#thepublicinterest

To są standardy BBC: warsztat i konkret, a nie eteryczna legenda. Tymczasem w Polsce, uformowanej religijnie i romantycznie, standardy postrzegane są jako śluby czystości moralnej, składane prawdzie i dobru w kodeksach etycznych. Ilość aktów strzelistych i pustosłowia w tych dokumentach, podpisywanych ochoczo i bez żadnej sankcji, jest odwrotnie proporcjonalna do faktycznej mizerii etycznej. Powtórzmy, tylko media profesjonalne, dostarczające rzetelnych informacji, mogą zapracować na zaufanie społeczne, dziś szorujące po dnie. Warunkiem jest zmiana pokoleniowa i zejście starej gwardii ze sceny.

Bezwzględnym warunkiem sanacji jest niezależność finansowa od łaski dotacji budżetowych i wpływów reklamodawców. Te mogą być źródłem uzupełniającym, ale nie głównym. Drogę ku niezależności wskazują ponownie inne kraje UE. Jest nią powszechny, skutecznie ściągany abonament radiowo telewizyjny, budujący więź transakcyjną, ale i wspólnotową między płacącymi a państwem. Celem nowej ustawy o abonamencie byłoby systematyczne zwiększanie odsetka płacących abonament z polskich 30% w kierunku średniej europejskiej, 90%. Najpierw jednak media publiczne muszą udowodnić, że są zdolne do kreowania obiektywnych, profesjonalnych treści.

Z reakcją legislacyjną muszą spotkać się wyzwania świata cyfrowego. Uregulowanie nadużyć gigatechów i globalnych platform soszialowych, w czym Polska staje często po stronie korporacji, a nie obywateli. Ograniczenie negatywnego wpływu smartfonów na rozwój psychiczny dzieci. Edukacja medialna, będąca częścią prawdziwej, a nie pozorowanej edukacji obywatelskiej. Bezpieczeństwo w sieci, factchecking, krytyczne myślenie i weryfikacja źródeł to realne problemy przyszłych pokoleń, a nie ideologiczne spory, który pisarz, nie lubiany ideologicznie przez władzę, nie jest godzien trafić do kanonu lektur szkolnych.

Wszystkie powyższe regulacje winny być spięte klamrą w nowej konstytucji, ale to temat na inną dyskusję.

NOWY JĘZYK

Obok nowych ludzi i nowego prawa, dla zdrowego systemu medialnego potrzebny jest nowy język i przewartościowanie znaczeń. Pluralizm to nie polaryzacyjny podział łupów medialnych przez partie. Obiektywność to nie pośrodkowizm. Wolność dziennikarska to nie prawne bezhołowie, nieograniczony dostęp do zawodu dziennikarskiego albo ucieczka przed uzwiązkowieniem. Dziennikarstwo tożsamościowe to nie dziennikarstwo. Górnolotne zaklęcia z kodeksów etycznych to nie standardy profesjonalne. Nienawistna wojna sekt partyjnych, z której wyrugowano sferę intelektualną to nie debata, tylko antydebata.

Zafałszowanie idei sfery publicznej jest jedną z głównych chorób ustrojowych III RP, nie tylko w mediach. Zatraciliśmy pierwotne znaczenia res publica, rzecz pospolitej, wspólnotowej, będącej przeciwieństwem wyalienowanej władzy. Tymczasem establiszment III RP utożsamił publiczne z partyjno-rządowym. Wielu kacyków władzy myśli: państwo to ja jak Ludwik XIV. Wielu wrogów władzy myśli: państwo to oni. Ponieważ partiokracja zawłaszcza sferę publiczną, stronnicze media atakują i podkopują instytucje państwa jako takie, tylko dlatego, że aktualnie zarządza nimi opcja niemiła redakcji. Konsekwentnie budowany obraz ‘państwa’, jako organizmu zewnętrznego, wrogiego społeczeństwu, utrwala fatalnie niski poziom zaufania do instytucji, destrukcyjny dla demokracji. Mainstream obsługuje klikalną wojnę polaryzacyjną, napędza partiom i sobie sekciarskie lojalności, gra na języku ocennym, histerycznym, filozofii ’im gorzej tym lepiej’. Tymczasem realne problemy społeczne, kluczowe dla interesu publicznego – służba zdrowia, inwestycje, energetyka, demografia, bezpieczeństwo – są albo ignorowane albo służą jako przyczynek nie do debaty, tylko antagonizowania.

NOWE MEDIA

Media głównego nurtu to najsłabsze ogniwo ekosystemu medialnego w Polsce. Nieskrywana stronniczość, fatalny poziom merytoryczny programów publicystycznych, skompromitowani setkami chybionych diagnoz eksperci od wszystkiego. Na szczęście systemowa rola dotychczasowego mainstreamu słabnie. Telewizja traci młodych widzów na rzecz platform newsowych w sieci i serwisów VOD. Szef KRRiTv ubolewa nad spadkami oglądalności TVP, nazywając je ‘zerwaną więzią pokoleniową’. Ponieważ kompletnie nie wywiązuje się ze swej roli publicznej, spadek jej roli trzeba przyjąć z nadzieją.

To w nowych mediach cyfrowych toczy się dziś autentyczna debata publiczna. W długich wywiadach monograficznych na YouTube i na branżowych portalach, gdzie szanuje się inteligencję odbiorcy. W podcastach dostarczających opowieści, które usensowiają szum informacyjny, zalewający nas przez pędzący świat XXI wieku. Nowe media mają własny mainstream, pełen negatywnych, tym razem globalnych zjawisk. Mowa nienawiści, uzależnienia młodzieży, kryzys czytelnictwa, fejki, dziennikarze dostarczający nie informacji, tylko kontentu i klikalności, zgodnie z wymogami SEO. Nie ma sensu ery cyfrowej idealizować. Konieczne są stanowcze regulacje i edukacja medialna w szkołach, ucząca higieny informacyjnej. Nie zmienia to faktu, że wielu twórców internetowych, o zasięgach przebijających już dziś graczy ery analogowej, spełnia fundamentalny warunek mediów demokratycznych – są niezależni od hierarchii redakcyjnych, polityków i nie uwikłani w budowane od dekad układy towarzyskie. Czas pokaże, czy zdetronizują media starego nurtu. Niewykluczone, że niektóre problemy rozwiążą się same. Parodie mediów społecznych wypierają media faktycznie społecznościowe. Być może politycy w Polsce chętniej odpuszczą wpływ na telewizję, jeśli straci ona mocno na znaczeniu, co wydaje się nieuniknione.

Przyszłość już jest z nami. Obecność w sieci jest dziś nieodłączną częścią aktywności publicznej. Joe Biden rezygnuje z kandydowania nie w czasie orędzia telewizyjnego, tylko wpisem na platformie X. Główne partie w Polsce przerzucają środki wyborcze z tradycyjnych konwencji na kampanie w soszial mediach, mikrotargetowanie i budowę zasięgów.

https://www.batory.org.pl/publikacja/obraz-kampanii-w-mediach-spolecznosciowych/

W świecie cyfrowym napotykają nowe możliwości szerzenia propagandy, ale i nieznane im wcześniej ograniczenia, jak factchecking, czy community notes. Za moment standardem będzie weryfikacja prawdziwości twierdzeń polityków w czasie rzeczywistym przez AI. Tylko w ostatnim tygodniu rząd Walii zapowiedział delegalizację kłamstwa z przestrzeni publicznej, w czym zyskał poparcie opozycji. W przypadku prawomocnego skazania za umyślne oszustwo, politykowi ma grozić zakaz wykonywania swojego zawodu przez kilka lat. Niewykluczone, że za jakiś czas będziemy narzekać nie na wszechobecne fake newsy, a na dyktat weredyzmu.

W Polsce nowy świat przenika się ze starym. Media organizują protest po nowelizacji przez Sejm ustawy o prawie autorskim, w której władze umywa ręce od pomocy przy negocjowaniu wysokości opłat od korporacji big tech, wykorzystających cudze treści. Typowe wyzwanie nowoczesności. Na nie nakładają się złogi przeszłości. Rozbite środowisko, bez narzędzi skutecznego wpływu na ustawodawcę. I władza, w osobie marszałka Senatu, do którego kontrowersyjna nowela trafi w kolejnym etapie. W monarszej pozie wytyka mediom zbyt małą gorliwość w relacjonowaniu prac podległej mu instytucji.

Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *