AUTOR: PIOTR TRUDNOWSKI
Za sztandarem kontynuacji budowy lotniska CPK kryją się najprawdopodobniej konkretne grupy wyborców, które łączy w dużym stopniu to, że nie są twardym elektoratem żadnej z dwóch wielkich partii. Śmiem twierdzić, że to oni zdecydują o tym, kto w 2025 roku zostanie Prezydentem RP. W jakiejś części ci sami ludzie bowiem dali w 2015 roku prezydenturę Andrzejowi Dudzie, a w 2023 – odebrali władzę PiS. Poznajcie dwie polskie klasy średnie, od których zależy przyszłość kraju!
Ruch #TakDlaCPK to z pewnością dużo więcej niż fenomen internetowych zasięgów. Pierwszy raz od dawna w Polsce mieliśmy do czynienia ze społeczną mobilizacją, której wektorem nie był sprzeciw wobec jakiegoś pomysłu, ale skuteczna agitacja na rzecz konkretnego rozwiązania.
Ruch nabiera też instytucjonalnych kształtów. Najpierw powstało niepartyjne stowarzyszenie #TakDlaCPK, które zainicjowało zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem ustawy w sprawie kontynuacji inwestycji. To potrzebna dla takich inicjatyw forma podtrzymania żywotności agendy, ale i powiedzenia twardego „sprawdzam” decydentom.
Wymierne efekty przyniosła zresztą już jego dotychczasowa, oddolna forma działania. Co najważniejsze, ruch wpłynął zapewne na postawy opinii publicznej, bo w kolejnych sondażach poparcie dla inwestycji zdaje się rosnąć. A co bardziej spektakularne – kolejne siły polityczne pod wpływem mobilizacji zmieniły swój stosunek do CPK.
Najpierw formalne poparcie dla CPK ogłosiła Lewica. Następnie zmianę zdania w sprawie CPK zakomunikował z pompą – i rzadkim w polskich warunkach przyznaniem się wprost do zmiany poglądów – Szymon Hołownia. Wreszcie o kierunkowej kontynuacji projektu, przy istotnych korektach zasługujących na osobną analizę, wraz z ministrami swojego rządu szef Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk.
Równolegle do decyzji Tuska ogłoszono też powstanie ruchu „Tak dla rozwoju”. Sygnowany jest przez polityka PiS odpowiedzialnego w rządzie prawicy za tę inwestycję Marcina Horałę oraz polityczkę lewicy znaną z zainteresowania transportem Paulinę Matysiak. Sprawa wywołała wielkie kontrowersje, o czym na tych łamach szczegółowo pisze Paweł Musiałek.
Abstrahując na chwilę od politycznej bieżączki podkreślmy fakt zasadniczy. To dobrze, że pod wpływem merytorycznych argumentów i pozytywnej społecznej mobilizacji, politycy zmieniają poglądy i postawy. Nie ma sensu wyzłośliwianie się na to, że robią to w takt kampanii wyborczej i pewnie częściej pod wpływem sondaży, niż eksperckich analiz. Taka natura demokracji i co do zasady lepiej, gdy politycy ją szanują, niż ignorują.
Sądzę jednak, że zmiana deklaratywnej postawy większości obozu rządzącego względem CPK nie neutralizuje emocji, która za nim stoi. #TakDlaCPK to według mnie bowiem sztandar, za którym tymczasowo kryje się większa społeczna emocja.
Zwiastun nowej epoki?
Emocje związane z CPK daleko wykraczają ponad stosunek do tej konkretnej inwestycji. W Klubie Jagiellońskim, naszych tekstach i w materiałach audio-video, stawialiśmy taką tezę od dawna. Komentarze związane ze wspólną inicjatywą Matysiak i Horały tylko je uwypukliły.
„Ten Bezpartyjny Blok Wspierania Rozwoju to jedna z najciekawszych rzeczy, jakie się zadziały w polskiej polityce ostatnich miesięcy” – napisał Marcin Giełzak z podcastu Dwie Lewe Ręce. „Deklaracja Horały i Matysiak nakłada się na trwającą w polityce zmianę generacyjną” – przekonywał na łamach Rzeczpospolitej Michał Kolanko. „W przyszłości – mimo nieuniknionej krytyki, która spadnie na obydwoje posłów ze strony tych, którym na poprzedniej polaryzacji zależy – takich inicjatyw i tematów będzie więcej razem z narastającą zmianą pokoleniową” – prognozował.
„Polska potrzebuje jak najszerszego ponadpartyjnego porozumienia i jak najmocniejszego społecznego ruchu, które będzie pchało nasz kraj do przodu. Mimo 35 lat najszybszego w historii rozwoju, ciągle jesteśmy krajem na dorobku i żeby dołączyć do gospodarczej Ligi Mistrzów potrzebujemy szukania tego co nasz łączy – rozwój, bezpieczeństwo itd. – a nie tego co nas dzieli” – komentował prof. Marcin Piątkowski.
Wszystkie te pochwały wskazują, że spora rzesza politycznych komentatorów widzi we współpracy na rzecz inwestycji infrastrukturalnych zapowiedź pewnej wyczekiwanej politycznej zmiany.
Sądzę jednak, że tym razem to nie tylko marzenie idealistów o lepszej polityce, ale też forma ekspresji politycznej tożsamości konkretnej grupy Polaków. Stawiam tezę, że to właśnie grupa, która w jakiejś mierze rozstrzygnęła już o zdobyciu władzy przez PiS w 2015 i jej utracie przez partię Jarosława Kaczyńskiego w październiku 2023 roku.
Charakter tej grupy i zachodzące w niej w ostatnich latach zmiany równolegle diagnozowali w najciekawszych analizach dotyczących nastrojów społecznych trzej różni analitycy, obserwatorzy i komentatorzy życia publicznego. Diagnozy te wciąż chyba za mało wybrzmiewają, więc warto je obszernie streścić.
Duma: PiS ośmielił klasę niższą, która poczuła się średnią
Pierwszy był Marcin Duma, szef IBRiS, który we wrześniu 2021 w raporcie znanym jako „Gra w klasy” przedstawił swoją interpretację prowadzonych badań jakościowych (czyli w praktyce: pogłębionych rozmów z wyborcami). Wskazał wówczas na aspiracyjny ruch, który zaczął reorganizować zarówno wyobraźnię wyborców ówczesnej partii rządzącej, jak i koalicji ugrupowań anty-PiS. Jego symbolem było aspiracyjne samodefiniowanie się ponad 72% Polaków jako klasy średniej.
Jak przekonywał badacz „elektorat Zjednoczonej Prawicy nie tylko chce ubierać się jak klasa średnia, ale zaczął przyjmować także niektóre jej aspiracje polityczne – także te światopoglądowe. LGBT nie jest takie straszne, dostęp do aborcji powinien być szerszy nawet niż przed orzeczeniem TK, ostra krytyka kościoła instytucjonalnego (ale nie wiary w Boga). Częściej mówią też o niskich podatkach i potrzebie wspierania przedsiębiorczości, chcą ograniczenia transferów socjalnych do »klasy żerującej«, tj. do tych, którzy są »piętro niżej«”.
Z kolei gdy chodziło o wyborców przeciwnych partii Kaczyńskiego Duma ocenił, że „to ludzie, którzy dotychczas nie chcieli specjalnej pomocy państwa. Dzisiaj otwarcie mówią, że oczekują wsparcia państwa i to właśnie oni na nie zasługują.”
Co z tego wynikło? „Klasa średnia rzeczywista widzi, że okienko transferowe do klasy wyższej praktycznie się zamknęło, a klasa niższa za chwile dogoni ją jeżeli chodzi o siłę nabywczą. De facto klasa średnia stanie się niższą, bo staniemy wobec prostego podziału na bogatych i resztę, czyli… bogatych i biednych.
To suma wszystkich strachów młodej polskiej klasy średniej – utrata statusu będącego dorobkiem ich życia (…) Co ciekawe ten sam lęk prezentują także przedstawiciele aspirującej klasy niższej, którzy boją się, że zmyślone przez nich hordy »klasy żerującej« także ich dogonią grzebiąc ich kruche marzenia o awansie społecznym” – oceniał szef IBRiS.
„W tym sensie PiS ośmielił klasę niższą i niższą średnią. Polepszając jej sytuację pozwolił jej marzyć o awansie. To zmienia oczekiwania wobec państwa, partii i polityków. Dzisiaj Polska jest krajem klasy średniej, gdzie zaspokojenie oczekiwań i aspiracji tej grupy będzie decydować o sukcesie wyborczym” – podsumował Marcin Duma.
Sokołowski: Tusk ich nie dostrzegł, Kaczyński nie zrozumiał
Do podobnych wniosków doszedł w książce Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy dr Jacek Sokołowski. Jego retrospektywna opowieść jest bardziej przekrojowa i niesie w sobie również próbę bardziej szczegółowej typologizacji tej grupy.
W kluczowym rozdziale snującym prognozy polityczne Sokołowski wyartykułował wyraźnie tezę o tym, że w Polsce istnieją dwie, odmienne od siebie, klasy średnie.
Jedna z nich, to klasa wielkomiejska. „Jej charakterystyczną cechą jest silna reprezentacja w jej szeregach wolnych zawodów (lekarzy i prawników) oraz nowego rodzaju pracowników najemnych: specjalistów. Specjaliści ci – zwłaszcza informatycy – zawdzięczają sukces rynkowy inwestycjom nie w swoją firmę (której zwykle nie mają), lecz w swoje kompetencje. (…) Dwie charakterystyczne cechy klasy wielkomiejskiej to wysoki poziom zadłużenia i coś, co nazywam »identyfikacją aspiracyjną«: na dolnym poziomie tej grupy sytuują się bowiem ludzie, których zarobki są zbliżone lub niewiele lepsze od poziomu wynagrodzenia minimalnego (zgodnie z kryterium dochodowym), a którzy mimo to – ze względu na wykonywane zajęcie i sposób życia – uważają się jak najbardziej za przedstawicieli klasy średniej, zaliczając się do niej niejako awansem i zakładając że ich sytuacja materialna niebawem się poprawi” – przekonuje autor Transnarodu. Do tej aspiracyjnej grupy zalicza m.in. młodych prawników czy początkujących pracowników korporacji.
Drugą grupą jest prowincjonalna klasa średnia. Według Sokołowskiego „różni się od wielkomiejskiej poziomem zadłużenia (zwykle niższym) oraz – w dolnych przedziałach – relatywnie lepszą pozycją majątkową. Wynika to z faktu, że duża jej cześć posiada zasób materialny w postaci nieruchomości, odziedziczonych – całkiem dosłownie – po swoich chłopskich przodkach. Nieruchomości te – w przeciwieństwie do mieszkań, nabytych przez młodych przedstawicieli klasy wielkomiejskiej – nie są obciążone kredytem”.
Jak przekonuje „różnica między obydwiema grupami była jednak przede wszystkim kulturowa: mieszkańcy prowincji, zwłaszcza wsi, mimo częściowej zmiany trybu życia i jego ekonomicznych podstaw, zachowali przywiązanie do form życia swoich przodków i w tym sensie byli wciąż »konserwatywni«. Postawa ta jednak stopniowo erodowała na rzecz liberalniejszych wzorców”. Tu więc, choć bez jasnego zakotwiczenia na osi czasu, Sokołowski proponuje rozpoznanie podobne do Dumy.
Sokołowski przekonuje, że ta formacja społeczna naturalnie powinna być zagospodarowana przez konserwatywno-liberalną w swoich korzeniach Platformę Obywatelską, ta jednak stała się według autora Transnarodu „sfrustrowaną partią ancien regime”. „Pech Donalda Tuska (…) polegał też na tym, że procesy, które opisuję osiągnęły swoją kulminację dopiero w latach po przełomowych wyborach 2015 roku” – stwierdza.
Ekspert stawia też tezę, że w latach 2015-2020 roku to właśnie Prawo i Sprawiedliwość „zagospodarowało” prowincjonalną klasę średnią i odpowiedziało na jej statusowe i kulturowe aspiracje, ale mariaż ten miał znów charakter tymczasowym i przygodny.
Według Sokołowskiego bowiem Jarosław Kaczyński nie zrozumiał elektoratu, który dał mu rekordowe sukcesy wyborcze. „Poparcie, którego udzieliła prowincja Kaczyńskiemu w 2019 r. wynikało w znacznie mniejszym stopniu z jego konserwatywnych i prokościelnych deklaracji, a w znacznie większym – z tego, że okres jego rządów utożsamiała ona ze swoim sukcesem ekonomicznym, zaś w przekazie PiS odnalazła szacunek i afirmację dla swojej kulturowej odrębności, antidotum na wielkomiejską pogardę. Oczekiwała jednak szacunku co do from swojej tożsamości, nie zaś przymusowego napełniania ich kościelną treścią” – puentuje te rozważania.
Kędzierski i „Newsweek”: Ekonomia ważniejsza od wartości
Zarówno analiza Dumy, jak i wywód Sokołowskiego sformułowano jeszcze przed wyborami 2023 roku, choć ich treść jednoznacznie przepowiadała odwrócenie się „prowincjonalnej klasy średniej” od Prawa i Sprawiedliwości. Próbę rekonstrukcji jej zachowania 15 października 2023 roku w centrum swojego wywodu postawił zaś dr Marcin Kędzierski w przedrukowanym również na łamach Klubu Jagiellońskiego eseju otwierającym publikację Fundacji im. Stefana Batorego pt. Prawda po wyborach 15 października.
Podobnie jak Duma i Sokołowski autor ten wskazuje, że Kaczyński opierał się na prowincji, jednak w toku jego rządów jej ekonomiczna elita awansowała i zmieniała tożsamość „klasową” i kulturową. Wśród kluczowych dla tej grupy problemów obok napięć światopoglądowych wymienia również te gospodarcze: podwyższenie płacy minimalnej czy nagły wzrost inflacji szczególnie dotkliwe dla najszybciej awansujących w minionych latach „prowincjonalnych elit”.
„To właśnie odwrócenie się od PiS lokalnych kapitalistów – właścicieli małych i średnich firm – mogło stanowić jeden z kluczowych czynników, który stał za porażką tego ugrupowania” – przekonuje. „W tym zresztą zaszyty jest pewien paradoks – istotne podwyższenie płacy minimalnej, co miało zaspokoić interesy klasy ludowej, która prawdopodobnie i tak zagłosowałaby na PiS, mogło odebrać obozowi Jarosława Kaczyńskiego cenne kilkaset tysięcy głosów” – zwraca uwagę Kędzierski.
Były dyrektor Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego stawia też hipotezy, że ten elektorat z jednej strony najprawdopodobniej zasilił grono wyborców proprzedsiębiorczej Trzeciej Drogi, z drugiej – odpowiadał za wzrost sondaży Konfederacji wiosną i latem 2023 roku.
Na rosnące znaczenie zagadnień gospodarczych względem światopoglądowych – tym razem jednak w odniesieniu do wielkomiejskie „niższej klasy średniej” – wskazywać też może głośny okładkowy reportaż Jacka Tomczuka w wydaniu „Newsweeka” sprzed kilku tygodni.
Jego bohaterowie skarżący się na bolesną utratę statusu społeczno-ekonomicznego wprost komunikują wyrazisty „indywidualistyczny” zwrot obserwowany w swoim otoczeniu. W kolejnych wypowiedziach deklarują, że ich dotychczasowe przywiązanie do progresywnych wartości jest poddawane ciężkim próbom.
Wskazują, że tracą przywiązanie do mechanizmów takich jak podwyższenie płacy minimalnej, bo ich dotąd ponadprzeciętne zarobki coraz bardziej się do niej zbliżają. Mówią, że dotąd głosowali na swoje wartości, ale coraz częściej myślą o kierowaniu się przy urnie wyborczej wyłącznie prywatnym interesem.
Mówią wprost, że nie zdziwi ich, jeśli ludzie tacy jak oni dadzą uwieść się skrajnemu gospodarczemu liberalizmowi spod znaku pogardzanej przez nich dotąd Konfederacji albo wręcz dadzą wciągnąć w poszukiwanie „kozła ofiarnego” utraty dotychczasowego statusu i skierują swoje emocje np. przeciwko imigracji czy uchodźcom z Ukrainy.
Osieroceni polityczni swingersi?
Spróbujmy zsyntetyzować wnioski z omówionych diagnoz i zastanowić się nad tożsamością polityczną i dotychczasowymi wyborami jej bohaterów.
Mamy dwie kluczowe grupy wyborców szczególnie wrażliwie na gospodarcze i światopoglądowe wstrząsy ostatnich lat. To „niższa”, aspiracyjna warstwa wielkomiejskiej klasy średniej obawiająca się utraty swojej pozycji (nazwijmy ją „klasą średnią A”) oraz „wyższa” prowincjonalna klasa średnia szczególnie szybko poprawiająca w ostatnich latach swoją pozycję („klasa średnia B”).
Grupy te – jakkolwiek ich sytuacja, pozycja i wielkość zmieniały się na przestrzeni lat – wydają się politycznie trwale niezagospodarowane, wręcz „swingujące” z wyborów na wybory. Należy zgodzić się co prawda z Sokołowskim, że najsilniejsza emancypacja grupy prowincjonalnej przyszła już po 2015 roku, to chyba należy postawić też hipotezę, że w istotnym stopniu do 2015 roku członkowie obu spotykać się mogli w elektoracie Platformy Obywatelskiej. Chęć pogodzenia tych grup uzasadniała wszak politykę balansowania przez partię Tuska między skrzydłami postępowym i zachowawczym.
Idealną próbą syntezy wydawała się zresztą wpierw kandydatura, a potem prezydentura Bronisława Komorowskiego. Z jednej strony był to przedstawiciel wielkomiejskiej, warszawskiej inteligencji dobrze zakorzeniony w elitarnych, postopozycyjnych warszawskich relacjach. Z drugiej miał jowialny wizerunek „dobrego, polskiego wujka”, który łączył ze zrozumieniem dla konserwatywno-ludowych kodów kulturowych i „boomerskim” – powiedzielibyśmy z perspektywy czasu – pojmowaniem aspiracyjności (słynne „zmień pracę, weź kredyt”). Paradoks polega na tym, że właśnie wyborczy sąd nad tą prezydenturą „środka polskiej drogi”, jak lubił mówić Komorowski, okazał się kluczowym politycznym przełomem torującym sukces prawicy i momentem „rozstaju dróg”, na którym najpewniej rozeszły się „dwie klasy średniej”.
Obie bowiem w istotnym stopniu porzuciły Platformę Obywatelską właśnie w 2015 roku. „Klasa średnia A” skierowała się wówczas ku Nowoczesnej, a częściowo (co może sugerować przywoływany reportaż „Newsweeka”) również ku lewicy, w tym partii Razem. Z kolei „klasa średnia B” poparła Prawo i Sprawiedliwość czy Kukiz’15. Wcześniej jednak w wyborach prezydenckich przedstawiciele obu tych grup z pewnością porzucili głosowanie na Komorowskiego, a wielu z nich być może poparło Pawła Kukiza.
W 2023 roku znów przedstawiciele obu klas średnich spotkali się przy urnach – głosując różnie, od Konfederacji przez Trzecią Drogę po Lewicę, ale przeciwko kontynuacji rządów Kaczyńskiego i współtworząc rekordową frekwencyjną mobilizację.
To właśnie przedstawiciele „niższej wielkomiejskiej” i „wyższej prowincjonalnej” klasy średniej w istotnym stopniu rozstrzygnęli o wynikach wyborów 15 października i wyższym od oczekiwanego wyniku sojuszu Hołowni i Kosiniaka-Kamysza.
Obie grupy, choć różne, wydają się mieć szereg cech wspólnych: ambicje i aspiracje, silny indywidualizm, obcość względem „styropianowych” podziałów starej polityki, strach przed utratą społeczno-ekonomicznego statusu, dyskomfort z tytułu odczuwanego „oddechu na plecach” goniących je grup, dużą podatność na ekonomiczne zawirowania pandemii, wojny i polityki gospodarczej PiS (lockdowny, inflacja i koszty kredytów, podwyższenie płacy minimalnej, pierwotne założenia „polskiego ładu”) oraz dynamicznie liberalizujący się światopogląd.
CPK, czyli tożsamość zastępcza obu klas średnich
Dlaczego sądzę, że to przedstawiciele tych grup w istotnym stopniu kryją się za sztandarem #TakDlaCPK? Właśnie z uwagi na ich dotychczasowe polityczne wybory. Z jednej strony w ruchu poparcia dla lotniska wybrzmiewają bowiem aspiracje, chęć gry w wyższej lidze, oczekiwanie polityki ambitnej. Z drugiej – kryje się też za tym pewne wołanie o szacunek do ich dotychczasowych wyborów.
Poparcie dla CPK ze strony „prowincjonalnej klasy średniej B” można bowiem interpretować jako komunikat: „Okej, mieliśmy dość PiS i zagłosowaliśmy na Was, ale to nie jest głos za darmo.
Musicie odpowiadać dalej na nasze oczekiwania, na które Kaczyński odpowiadał nieudolnie, ale przynajmniej próbował. Nie wpędzajcie nas teraz w poczucie wstydu, że daliśmy się mu uwieść, tylko zrozumcie, dlaczego to robiliśmy. Bo my też chcieliśmy się bogacić i wstawać z kolan!”.
„Naszymi głosami i mobilizacją odsunęliśmy PiS od władzy, ale nie po to, by wracać do polityki ciepłej wody w kranie. To z uwagi na nią odeszliśmy przed laty od Platformy! Kasowanie wielkiego projektu tylko dlatego, że pochodzi z nieprawego, pisowskiego łoża nas nie przekonuje. W biznesie i inwestycjach – a my przecież znamy z praktyki ten paradygmat – to nie do pomyślenia!” – zdają się dopowiadać przedstawiciele wielkomiejskiej „klasy średniej A”.
Stawiam więc tezę, że CPK stał się sztandarem dla tych, którzy są skłonni głosować na różne formacje, ale przede wszystkim – nie oddają swoich głosów „za darmo”, w imię plemiennej przynależności. Został znakiem rozpoznawczym tych, którzy oczekują szacunku dla swojego interesu, perspektyw dalszego sukcesu i uznania odrębnej, nieobsługiwanej przez duopol PiS vs. anty-PiS tożsamości kulturowej.
W jakimś sensie CPK stał się wspólnotowym totemem, za którym kryją się też ich już całkiem indywidualne aspiracje i poczucie rozczarowania całą klasą polityczną.
To „partia CPK” wybierze prezydenta w 2025 roku
W kolejnych wypowiedziach – chociażby w podcastach Dwie Lewe Ręce czy Układzie Otwartym – Marcin Duma wzbrania się przed politycznym afiliowaniem ruchu #TakDlaCPK. Przekonuje raczej, że to wyborcy różnych partii, którzy po prostu głośno artykułują wobec politycznych liderów swoje oczekiwania. Wskazują, że brak realizacji tych oczekiwań doprowadzi do ich demobilizacji. W ten sposób stają się bardzo skuteczną grupą nacisku.
„Oni są bardzo obywatelscy. To nie jest klientela partii politycznych. To jest – uwaga, brzydkie słowo – suweren, i to w takiej czystej formie! Jesteśmy suwerenni, to są rzeczy, których oczekujemy, idźcie i je załatwcie. (…) Ta zmiana już zmienia polską politykę. Ten bezczelny, roszczeniowy wyborca jest wszędzie. To nie jest wyborca pisowski. To jest Polak i Polka, którzy nauczyli się, że mogą wymagać i mogą oczekiwać, a politycy mają się dostosować. Ci, którzy się nie dostosują, będą za burtą” – podsumowuje badacz w rozmowie z Igorem Janke.
Jakkolwiek umowny „elektorat partii CPK” z uwagi na rozbieżne pochodzenie „klasy średniej a” i „klasy średniej b” nie stworzy trwałej politycznej reprezentacji, to jednak pozostanie kluczowy dla wyników kolejnego cyklu wyborczego: głosowania na prezydenta w 2025 roku i wyborców parlamentarnych w roku 2027. Po drodze być może, w efekcie politycznej korekty kursu nowego rządu, zmieni swój sztandar na nowy i bardziej ogniskujący emocje.
Trudno bowiem uwierzyć, by same zapowiedzi kontynuowania budowy lotniska w Baranowie trwale związało tych wyborców z Koalicją 15 Października. Dziś nie widać bowiem, w jaki sposób nowy rząd chciałby trwale odpowiedzieć na aspiracje „obu klas średnich”. W wymiarze symbolicznym: raczej nie doprowadzi w krótkim terminie do powstania jakiegoś oczekiwanego pomnika „nowej modernizacji”.
W wymiarze bardziej namacalny: nie zagwarantuje przedstawicielom obu klas średnich indywidualnego bezpieczeństwa, pozwalającego nie tylko utrzymać osobiste owoce prosperity minionej dekady, ale i tempo społeczno-gospodarczego awansu.
„Pozaplemienność” tej grupy, dystans wobec PiS i KO oraz jej historyczne doświadczenia zawiedzenia się tak Tuskiem, jak i Kaczyńskim, każą spodziewać się objawienia w wyborach prezydenckich kandydatur na kształt tych Kukiza i Hołowni. Do rozstrzygnięcia pozostaje, czy znów pojawi się kandydat pozwalający się spotkać przy urnie klasom „A” i B”, czy też podzielą swoje głosy na konkurencyjne oferty. Tak czy inaczej – pojawienie się w 2025 roku takich kandydatów będzie odpowiedzią przede wszystkim na potrzeby nowych klas średnich.
Taki kandydat czy kandydaci nie mają pewnie dużych szans na wejście do drugiej tury i w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu mogą liczyć na niski, dwucyfrowy wynik. Te wyniki zdecydują jednak w drugiej turze, kto zostanie Prezydentem RP. Kto ma ku temu większe szanse? Obie wielkie partie mają dziś równie słabe karty ku temu, by pozyskać zaufanie tej grupy. „Ci, którzy się nie dostosują, będą za burtą”.
* publikacja Piotra Trudnowskiego zamieszczona na twojepanstwo.pl w ramach licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 dzięki uprzejmości https://klubjagiellonski.pl/
*więcej o nowej tożsamości politycznej Polaków:
TRANSNARÓD. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy.
Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl