Przejdź do treści

TRANSFORMACJA ENERGETYCZNA

AUTOR: JAKUB WIECH

‘Comegather ’roundpeople

Wherever you roam

And admit that the waters

Around you have grown’

Bob Dylan, The Times They Are A-Changin

Tworząc swoją cywilizację, człowiek funkcjonował we w miarę stabilnych i przewidywalnych ramach klimatycznych. Poszczególne populacje, tudzież kultury wiedziały – mniej więcej – jakich wahań temperatur można się spodziewać w danych lokalizacjach. Pory roku dawały się przewidzieć, co umożliwiało zaplanowanie i zorganizowanie prac polowych. Ekstremalne zjawiska pogodowe niezmiernie rzadko wychodziły poza określone skale i obszary, dzięki czemu można było przygotować na nie gospodarkę. Duże ekosystemy trwały we względnej równowadze, niezagrożone nagłymi migracjami nowych gatunków czy pogorszeniem się warunków bytowych – zmieniał je na szeroką skalę jedynie człowiek i jego cywilizacja.

Oczywiście klimat zmieniał się w czasie, ale były to ewolucyjne zmiany naturalne, wynikające przede wszystkim z cykli Milankovicia, czyli zmian parametrów orbity ziemskiej wpływających na ilość dostarczanej na półkulę północną energii słonecznej. Dlatego też, patrząc na dane zbierane przez paleoklimatologów, w historii naturalnej Ziemi można zauważyć rozciągnięte na tysiąclecia regularne cykle klimatyczne, złożone z przeplatających się okresów ochłodzenia i ocieplenia. Ale obecna zmiana klimatu do żadnego takiego wzoru nie pasuje. Wręcz przeciwnie: gwałtowność tego, co dzieje się w atmosferze ziemskiej, jednoznacznie wskazuje, że klimatem zaczął rządzić nowy czynnik. Jest nim oczywiście człowiek i jego wysoko emisyjna gospodarka.

Co ważne, historia zna przypadki cywilizacji, populacji, kultur, które zatrzęsły się między innymi ze względu na te naturalne fluktuacje klimatyczne zachodzące na długo przed pierwszą rewolucją przemysłową. Nawet powolne zmiany klimatu okazały się zbyt wielkim wyzwaniem dla niektórych państw i społeczeństw. Dla przykładu: historycy wskazują, że jedną z przyczyn upadku Imperium Rzymskiego były pogarszające się już w II wieku po Chrystusie warunki rolne. Ochłodzenie w centralnej Europie i susze w basenie Morza Śródziemnego sprawiły, że rzymska gospodarka stanęła w obliczu niedoborów żywności. Cena pożywienia istotnie wzrosła, co uderzyło w najuboższych, rozpoczynając proces wewnętrznej destabilizacji. Ponadto zmieniające się warunki klimatyczne umożliwiły rozprzestrzenienie się po Imperium nowych chorób: dżumy i ospy. Problemy z żywnością i epidemie skutkowały zmniejszeniem liczby ludności. 

Na to z kolei nałożyły się migracje ludów barbarzyńskich, spowodowane między innymi mniej sprzyjającym klimatem na terenach wcześniej przez nie zajętych. Podobny los spotkał potężną cywilizację Majów, która zamieszkiwała obszary dzisiejszego Meksyku, Belize i Hondurasu; zaczęła chylić się ku upadkowi ze względu na dotkliwe susze z VIII wieku po Chrystusie. Długotrwałe okresy suche znacząco zmniejszyły plony, co przełożyło się na niedobory żywności. W miastach zaczęły narastać konflikty społeczne, z czasem metropolie zaczęły się wyludniać – ich mieszkańcy wywędrowali w poszukiwaniu żywności na wieś. Kolejny długi okres suchy przyspieszył te zmiany. W ten sposób rozwinięta i zaawansowana cywilizacja rozproszyła się i już nigdy nie powróciła do dawnej potęgi. Dziś już wiadomo, że tamte susze były spowodowane zmieniającym się w Ameryce Środkowej i Południowej klimatem.

Również Polska, a ściślej I Rzeczpospolita, może uchodzić za przykład państwa, które weszło na ścieżkę dekompozycji między innymi ze względu na zmiany klimatyczne. Rozpoczynająca się na przełomie XVI i XVII wieku Mała Epoka Lodowa uderzyła w podstawę polskiej gospodarki, którą był handel zbożem. Coraz słabsze plony spowodowały ubożenie szlachty, która trudniła się sprzedażą zbóż, co z kolei doprowadziło do patologii instytucjonalnych państwa: biedniejsze warstwy szlacheckie zaczęły się zadłużać lub żyć na koszt bogatszych, co pociągnęło za sobą zależności polityczne (to właśnie szlachta była stanem uprawnionym do sprawowania władzy w ramach demokracji szlacheckiej). 

W XVII wieku w Polsce wykształciła się grupa magnatów, którzy – za pomocą wpływów ekonomicznych wśród ubogiej szlachty – byli w stanie kształtować politykę I Rzeczypospolitej na swoją korzyść. W kraju zaczął panować coraz większy chaos i paraliż organizacyjny. Najazdy sąsiadów (niekiedy powodowane sytuacją klimatyczną – Szwedzi rozpoczęli swoje południowe wyprawy wojenne między innymi ze względu na pogarszające się miejscowe warunki atmosferyczne do uprawy roślin i połowu ryb; to właśnie dlatego zajęli na przykład Skanię, będącą wówczas spichlerzem Danii) nie poprawiły naszej sytuacji. Polska, która niegdyś była potęgą, w wiek XVIII weszła jako państwo słabe, a zakończyła go zniknięciem z mapy Europy na 123 lata.

Losy Imperium Rzymskiego, cywilizacji Majów czy I Rzeczypospolitej pokazują nie tylko możliwy wpływ klimatu na człowieka, jego środowisko i dorobek cywilizacyjny. Okazuje się, że upadek cywilizacji to proces czasochłonny, rozciągnięty na dekady czy nawet stulecia. To nie katastroficzny film fabularny, ale raczej wieloodcinkowy serial. Potężne organizmy państwowo-społeczne nie znikają bowiem z dnia na dzień, schodzą ze sceny dziejów znacznie wolniej i w mniej spektakularny sposób. A o ich odejściu może decydować między innymi zmiana klimatu.

Ten ważny wniosek dotyczy także współczesnej globalnej cywilizacji, która wpływa na to, co się dzieje w ziemskiej atmosferze. Postępująca obecnie zmiana klimatu jest w stanie zagrozić ludzkości w stopniu niepomiernie większym niż dawniejsze naturalne okresy ochłodzenia lub ocieplenia.

Kluczowym czynnikiem, który decyduje o destrukcyjnym wpływie zachodzącej aktualnie antropogenicznej zmiany klimatu, jest jej duże tempo. W ciągu zaledwie dwustu lat człowiek przyczynił się do zwiększenia stężenia dwutlenku węgla w atmosferze o mniej więcej 40%, z poziomu około 280 do 421 cząsteczek na milion cząsteczek powietrza (parts per milion – ppm). W przeszłości tak szybkie zmiany zachodziły wyłącznie z powodu potężnych katastrof naturalnych, a i tak odznaczały się mniejszą gwałtownością. Za przykład może posłużyć paleoceńsko-eoceńskie maksimum termiczne, kiedy to zwiększona aktywność wulkaniczna skutkowała emisją do atmosfery takiej ilości dwutlenku węgla, że temperatura uległa podwyższeniu o 5–8 stopni Celsjusza w ciągu 20 tysięcy lat. Spowodowało to proces wielkiego wymierania gatunków żyjących na Ziemi. Dziś temperatury rosną w tempie +1 stopień Celsjusza na 150 lat. Czy oznacza to, że ludzkość oraz cały ekosystem planety zmierzają w kierunku kolejnego masowego wymierania? Niestety, nie można tego wykluczyć, choć istnieją sposoby, aby tego uniknąć.

Bogaty i kompletny zasób wiedzy na temat stanu ziemskiej atmosfery można znaleźć w poszczególnych raportach Międzyrządowego Panelu do spraw Zmiany Klimatu. Szczególnie istotne są Raporty Podsumowujące (Assessment Reports – AR), wydawane w sześcioletnich cyklach. Według najnowszego z nich, czyli AR6, średnia temperatura powierzchni Ziemi wzrosła w porównaniu z epoką przedprzemysłową (czyli do czasów przed 1850 rokiem) o 1,2 stopnia Celsjusza. Wielkość ta może wydawać się nieistotna, ale to tylko pozory. Żeby zobrazować skalę zagrożenia, wystarczy powiedzieć, że obniżenie średniej globalnej temperatury o 2 stopnie Celsjusza w ciągu XVI i XVII wieku spowodowało Małą Epokę Lodową. AR6 posługiwał się też wyjątkowo stanowczym – jak na dokument opracowany przez naukowców – językiem, mówiąc, że wiadomo ponad wszelką wątpliwość, iż to człowiek odpowiada za globalne ocieplenie, będące częścią obecnej zmiany klimatu. Autorzy raportu nie pozostawili nawet niewielkiego miejsca na inne wytłumaczenia: świat nauki jest bowiem pewny antropogenicznej genezy tego potężnego problemu, który trawi ziemską atmosferę.

Stosunkowo łatwo wyjaśnić mechanizm zachodzących zmian. Gazy cieplarniane (czyli na przykład dwutlenek węgla oraz metan) tworzą w atmosferze coś w rodzaju gigantycznej kołdry. Kołdra – jak powszechnie wiadomo – nie emituje sama z siebie żadnej dodatkowej energii, ale sprawia, że leżącemu pod nią człowiekowi jest cieplej. Dzieje się tak dlatego, że okrycie przytrzymuje ciepło oddawane przez ludzkie ciało – dzięki temu porządna pierzyna jest w stanie zapewnić komfort termiczny nawet w chłodną noc. Podobna sytuacja zachodzi w ziemskiej atmosferze – gazy cieplarniane przytrzymują energię (w postaci promieniowania) dochodzącą do Ziemi ze Słońca, przez co średnia globalna temperatura ulega podwyższeniu.

Co ważne, ludzie wyemitowali do atmosfery już tyle gazów cieplarnianych, że nawet odnotowana w ostatnich latach redukcja ilości docierającej do Ziemi energii słonecznej związana z regularnymi zmianami aktywności Słońca nie wyhamowała wzrostu światowych temperatur. Rosły one nadal – bo gazowa kołderka coraz skuteczniej przytrzymywała dochodzące z kosmosu promieniowanie słoneczne. Proces ten można – w pewnym uproszczeniu – porównać także do mechanizmu działania szklarni. Do wnętrza takiego obiektu dochodzi tyle samo energii ze Słońca, co na przykład do pobliskiego trawnika. Ale w szklarni jest cieplej – wynika to z zatrzymania części tej energii przez szyby szklarni.

Warto zaznaczyć, że gwałtowną zmianę klimatu, której jesteśmy świadkami, charakteryzuje nie tylko wzrost średnich temperatur powierzchni Ziemi, inaczej globalne ocieplenie. To proces, którego efektem jest także rozstrojenie regularności i skali zjawisk atmosferycznych. Ze względu na zmieniający się klimat dynamiczne zjawiska pogodowe (burze, huragany, wichury itp.) staną się częstsze i silniejsze, podział roku na poszczególne pory zacznie się zamazywać (na przykład w Polsce może zaniknąć przedwiośnie i wiosna, a rok będzie składał się z sezonów na wzór pory suchej i pory deszczowej), w wielu regionach wystąpią problemy hydrologiczne związane z niedostatkiem opadów deszczu i śniegu (co przełoży się na ograniczenie możliwości uprawy ziemi i hodowli zwierząt). Innymi słowy, konsekwencje antropogenicznej zmiany klimatu są daleko idące i w miarę dalszego postępowania tego procesu mogą naruszyć fundamenty światowego porządku.

Wspomniane wcześniej przykłady Rzymian, Majów i Polaków pokazywały, że dekompozycja cywilizacji często zaczyna się od zaburzenia gospodarki żywnościowej, będącej podstawą funkcjonowania człowieka. Gdy susza, powódź lub gradobicie zmniejszają zbiory, w rozrośniętych organizmach społecznych zaczyna narastać napięcie. Kiedy deficyt jest głęboki i zamiast wysokich cen żywności pojawia się niedobór pożywienia, wtedy potężne tąpnięcia wewnętrzne oraz otwarta wojna ubogich z bogatymi są nieuniknione. Dobry opis tego, co może się wydarzyć, przedstawił w artykule dla portalu The Hill amerykański łowca burz i naukowiec pracujący dla National Oceanic and Atmospheric Administration doktor Jeff Masters. Jego prognoza jest o tyle cenna, że opiera się na wydarzeniach, które już miały miejsce. Masters przeanalizował potencjalne skutki nałożenia się na siebie ekstremalnych zdarzeń pogodowych, które wystąpiły w nieodległej przeszłości. „Wyobraźmy sobie, że mocny El Niño2 sprawia, iż odnotowujemy najcieplejszy styczeń w historii pomiarów. 

Susze uderzają w Australię, trzeciego największego eksportera pszenicy na świecie, powodując zmniejszenie plonów o 58%, tak jak to miało miejsce w 2002 roku. Ceny żywności na rynkach międzynarodowych szybują w górę. Następnie, w kwietniu, rekordowe opady nawiedzają Kanadę, drugiego globalnego eksportera pszenicy, osłabiając zbiory o 14%, tak jak w 2010 roku (…). Latem ulewne deszcze przechodzą nad centralnymi stanami USA, zmniejszając produkcję kukurydzy o 4%, a pszenicy – o 25%, tak jak w 2017 roku (…). Z kolei w Azji Wschodniej mocny El Niño przynosi suszę, ograniczając opad monsunowy. 100 milionów ludzi znajduje się nagle bez dostępu do bieżącej wody (…). W Indiach o 23% kurczą się zbiory ryżu, tak jak w 2002. Kraj ten jest największym eksporterem ryżu na świecie (…). W połowie października huragan – podobny do huraganu Ida z 2021 roku – niszczy trzy z 15 największych portów Ameryki położonych w dole rzeki Missisipi, wstrzymując 60% eksportu amerykańskiego zboża. Staje też ruch na rzece, a przecież trwa szczyt sezonu eksportowego. Ekstremalne zjawiska pogodowe sprawiają, że ceny żywności wzrastają czterokrotnie. 

Zamieszki spowodowane brakiem dostępu do artykułów spożywczych wybuchają na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Północnej i Południowej, główne rynki europejskie pogrążają się w kryzysie (…). W Afryce i Azji głód zabija prawie milion osób (…), narasta napięcie między Rosją i NATO, atomowe potęgi – Indie i Pakistan – rozpoczynają potyczki graniczne o zasoby wody” – pisze Masters. Naukowiec zaznacza, że według raportu Food System Shock, opracowanego w 2015 roku przez zajmujący się ubezpieczeniami londyński bank Lloyds, ryzyko wystąpienia takiego splotu wydarzeń w ciągu następnych 40 lat wynosi 18%.

Ludzkość wciąż może uniknąć większości tych przykrych następstw, wyhamowując trwającą zmianę klimatu. Żeby było to możliwe, konieczna jest dekarbonizacja gospodarki, rozumiana jako odejście od surowców i paliw kopalnych do tego stopnia, aby emisje gazów cieplarnianych uległy redukcji do poziomu zero netto. W polityce klimatycznej określa się taką sytuację mianem neutralności klimatycznej. Niezmiernie trudno będzie osiągnąć ją w całej gospodarce, ale są sektory, w których już teraz jest to możliwe. Jednym z nich jest energetyka.

Człowiek dysponuje już praktycznie wszystkimi technologiami, które są potrzebne, aby zdekarbonizować systemy energetyczne. Wiele państw na świecie (jak Francja, Szwecja) cechuje się wytwarzaniem energii elektrycznej o bardzo niskim śladzie węglowym. Prowadzone są także szeroko zakrojone prace nad dekarbonizacją ciepłownictwa. Żeby ten proces postępował szybciej, konieczna jest jednak zmiana paradygmatu gospodarczego. Ekonomia, na której opiera się światowa wymiana handlowa, musi zacząć uwzględniać koszty klimatyczne poszczególnych działalności. Dotychczas ludzie traktowali atmosferę jako śmietnik – używali jej jako darmowego składowiska odpadów, jakim są produkty spalania. Był to swoisty kredyt zaciągnięty przez człowieka u natury, która zaczyna domagać się szybkiej spłaty.

Prace nad dostosowaniem globalnej gospodarki do wymogów współczesności już się toczą. Państwa odpowiedzialne za prawie 90% światowych emisji gazów cieplarnianych określiły swoje cele w zakresie neutralności klimatycznej. Transformacja w tym kierunku pochłania corocznie setki miliardów dolarów. Liderem wydatków na ten cel są Chiny, które w 2022 roku przeznaczyły na dostosowanie swojej gospodarki do rygorów dekarbonizacji 546 miliardów dolarów. To połowa światowych wydatków na transformację klimatyczną. Tym samym Państwo Środka przeznaczyło na redukowanie emisji więcej niż USA i kraje UE razem wzięte. „Klimatyczne wydatki” USA wyniosły w 2022 roku 141 miliardów dolarów, a krajów UE – 180 miliardów dolarów. Najbliższe lata przyniosą istotne zwiększenie tych nakładów z uwagi na wdrażanie takich programów jak europejski Fit for 55 czy amerykański Inflation Reduction Act.

Trzeba wspomnieć, że polityka klimatyczna to nie tylko koszty i wydatki, ale przede wszystkim polityka gospodarcza zakładająca utrzymanie możliwości rozwoju ekonomicznego przy minimalizacji jego ciężaru klimatycznego. Mówiąc prościej, chodzi o to, żeby możliwy był dalszy rozwój, ale już bez szkody dla klimatu. Należy zdawać sobie sprawę, że takie urządzenie gospodarki jest jak wytyczenie zupełnie nowego pola bitwy, na którym nie sprawdza się dotychczasowa broń w postaci przewag konkurencyjnych osiąganych dzięki tanim, ale emisyjnym sposobom produkcji. Wręcz przeciwnie: tworzony właśnie nowy paradygmat gospodarczy opiera się na zasadzie „kto emituje, ten płaci”. I dalej: kto emituje dużo, płaci dużo. Kto dysponuje gospodarką nisko- i zeroemisyjną, będzie miał możliwości ekspansji handlowej.

Zręby tego paradygmatu widać szczególnie dobrze po opracowywanym przez UE pakiecie Fit for 55, który zakłada wprowadzenie mechanizmów takich jak mechanizm cła węglowego (Carbon Border Adjustment Mechanism – CBAM). CBAM to dodatkowy ciężar finansowy, który będzie nakładany na wprowadzane na rynek unijny towary pochodzące z państw trzecich. Wysokość tego cła będzie zależeć od intensywności emisji kraju pochodzenia – im więcej gazów cieplarnianych powstało przy produkcji danego dobra, tym wyższa będzie opłata w ramach CBAM5. Instrument ten szczególnie mocno uderza w gospodarki chińską i amerykańską.

Nic więc dziwnego, że zarówno Pekin, jak i Waszyngton z jednej strony rozpoczęły poważne negocjacje z Brukselą, chcąc chronić swoje możliwości eksportowe, a z drugiej – przyspieszyły swoje własne transformacje w kierunku zmniejszenia emisyjności. CBAM pokazuje, że odpowiednio duża gospodarka może za pomocą swojej własnej polityki klimatycznej wpływać na dekarbonizację państw trzecich. Swoistą odpowiedzią Chin na propozycję unijnego CBAM było wprowadzenie we wrześniu 2021 roku chińskiego systemu handlu emisjami, wzorowanego na europejskim EU ETS. 

Tego typu mechanizmy pozwalają – za pomocą metod quasi-rynkowych – zauważyć koszty emisji w rachunku ekonomicznym poprzez odpowiednią wycenę uprawnienia do wyemitowania określonej ilości gazów cieplarnianych. Podmioty emisyjne są więc dociążane finansowo parapodatkiem, a państwo, które sprzedaje uprawnienia do emisji, pozyskuje dzięki temu środki do prowadzenia polityki klimatycznej. Z kolei USA zareagowały na unijne zacieśnianie polityki klimatycznej ustawą Inflation Reduction Act (IRA). Wprowadzała ona między innymi pakiet zachęt w formie dopłat i ulg do inwestycji w bezemisyjne źródła energii, elektromobilność i elektryfikację systemów grzewczych. Szacuje się, że całkowite wydatki na cele klimatyczne związane z realizacją postanowień IRA sięgną nawet 1,2 biliona dolarów.

Jak widać, polityka klimatyczna to nie tylko dążenie do redukcji emisji – to także zaciekła gra gospodarcza, w której gracze starają się zyskać przewagę pod względem konkurencyjności i stworzyć dla siebie większe możliwości ekonomiczne w tworzonych przez dekarbonizację ramach. Bezemisyjna energetyka będzie odgrywać w tej rywalizacji kluczową, trudną do przecenienia rolę. Dla przykładu: obecnie w Polsce wygenerowanie 1 kWh wiąże się ze średnią emisją około 750 gramów CO2 do atmosfery. Tymczasem we Francji średnia intensywność emisji z elektroenergetyki to 58 gramów CO2 na 1 kWh.

Oznacza to, że francuski sektor elektroenergetyczny jest prawie 13 razy mniej emisyjny od polskiego, chociaż produkuje ten sam towar, czyli kilowatogodziny energii elektrycznej. Francuzi płacą zatem znacznie mniej za uprawnienia do emisji – nie muszą przejmować się wahaniami ich cen. Co innego Polacy: w Polsce nagłe podwyższenie notowań uprawnień do emisji wymusiło wprowadzenie rządowych systemów wsparcia dla odbiorców indywidualnych energii elektrycznej. Jak się okazało, wytwarzanie elektryczności z węgla jest bardzo kosztowne. Można zatem iść o krok dalej w tym porównaniu i zastanowić się, jaki wpływ na polską gospodarkę będzie miał dalszy wzrost cen uprawnień do emisji.

Jeszcze do niedawna wiedza energetyczna w Polsce była na bardzo niskim poziomie. Polki i Polacy nie wiedzieli, ile energii zużywają, ile kosztuje 1 kWh, skąd ta energia się bierze. Wynikało to przede wszystkim z tego, że polska świadomość kulturowo-historyczna pozbawiona była doświadczenia formacyjnego w postaci kryzysu energetycznego z lat 1973–1979. Restrykcje państw arabskich na dostawy ropy nie dotknęły wtedy PRL – wręcz przeciwnie, dekada lat 70. XX wieku była – jak dotąd – czasem najbardziej dynamicznego rozwoju polskiej energetyki; rządząca wtedy ekipa Edwarda Gierka starała się nasycić polską gospodarkę nowymi mocami, żeby dać grunt pod rozwój przemysłu ciężkiego. 

Z tego też względu nie zrodziły się w Polsce – w taki sposób jak to się stało na Zachodzie – trendy w myśleniu o energii jako czymś skończonym, limitowanym i podlegającym określonym prawom rynku i polityki. Nie wykształciły się także w Polsce ruchy nawołujące do transformacji energetycznej oraz odwrotu od paliw kopalnych (co jest efektem uniknięcia nie tylko kryzysów energetycznych sprzed 50 lat, ale także rewolucji społecznych z końcówki lat 60.). Wszystkie wymienione elementy odpowiadające za takie, a nie inne tempo transformacji w krajach zachodnich dotarły nad Wisłę stosunkowo niedawno: wątki związane z ekologią pojawiły się po 1989 roku, natomiast pierwszy poważny kryzys energetyczny polskie społeczeństwo przeszło dopiero w roku 2022, w wyniku pełnoskalowej rosyjskiej agresji na Ukrainę.

Co więcej, przez ten czas polskie elity polityczne wyrzekły się roli edukacyjno-formacyjnej w sferze energetyki. Żaden rząd, który sprawował władzę po 1989 roku (poza rządem Jerzego Buzka), nie miał dość woli politycznej ani nie przejawiał myślenia strategicznego, aby do sektora energetycznego podejść aktywnie, a nie reaktywnie. Trzeba natomiast podkreślić, że zadziałał mechanizm błędnego koła: politycy podejmują zdecydowane kroki praktycznie wyłącznie wtedy, kiedy społeczeństwo lub sytuacja międzynarodowa wywrze na nich presję. Tymczasem presji ze strony społeczeństwa nie będzie dopóty, dopóki nie będzie świadomości dotyczącej problemów, które należy rozwiązać. Nie jest przypadkiem to, że w Polsce poważny program walki ze smogiem pojawił się dopiero wtedy, gdy Polki i Polacy zyskali dostęp do wiedzy na temat jakości powietrza za pomocą aplikacji na smartfony – dopiero kiedy pojawiła się świadomość dotycząca tego, co zawiera polskie powietrze.

Taka, a nie inna historia myślenia o energetyce sprawiła, że Polska – od wspomnianych wyżej czasów Edwarda Gierka – nie prowadziła transformacji energetycznej. Dominująca w tym sektorze monokultura węglowa praktycznie ani drgnęła przez ostatnie 50 lat. To wszystko zaczęło zmieniać się niedawno, kiedy po 2019 roku w Unii Europejskiej pojawiły się tendencje, które można etykietować hasłowo jako: Europejski Zielony Ład, pakiet Fit for 55 oraz dążenie do neutralności klimatycznej. Jednakże utrzymujący się przez lata brak działań spowodował narastanie ogromnych zaległości. Nie są one możliwe do nadrobienia w prosty i szybki sposób. Walka z nimi wymaga przemyślanych i dobrze zaplanowanych działań, które będą konsekwentnie realizowane, a i tak najpewniej odbije się negatywnie na sytuacji wielu grup społecznych, zwłaszcza zaś – osób najuboższych.

Niemniej jednak absolutnie konieczne jest podejmowanie wysiłków w tym celu. Przede wszystkim dlatego, że Polska nie ma wyboru. Jej system elektroenergetyczny jest przestarzały i wymaga zmian tak czy siak. Pozostawanie przy jego dotychczasowym kształcie będzie jedynie generować dodatkowe koszty i obniży bezpieczeństwo energetyczne kraju. Natomiast wyboru nie ma także reszta świata, która – chcąc uchronić się przed zagrożeniami związanymi ze zmianą klimatu – musi podjąć podobne działania transformacyjne. Ale w tym wyścigu są już liderzy – liderzy, których trzeba starać się dogonić. I tu pojawia się drugi powód: każdy problem to też szansa.

Transformacja energetyczna wytyczana ramami polityki klimatycznej to dla Polski problem, który może być szansą na budowę jeszcze sprawniejszej gospodarki. Wytwarzanie baterii, produkcja wodoru, rozwój łańcuchów dostaw do technologii źródeł odnawialnych – w tych sektorach działające w Polsce przedsiębiorstwa już teraz odnoszą wielkie sukcesy. Może być ich jeszcze więcej. Potrzeba jedynie zmian, które położą stabilny fundament pod dalszy rozwój, nikt bowiem nie zbuduje fabryki w kraju, który nie potrafi wyposażyć swojej gospodarki w wystarczająco dużo dostatecznie czystej energii.

Niniejsza książka ma za zadanie wesprzeć proces kształtowania w polskim społeczeństwie świadomości energetycznej. To jest pierwszy krok w kierunku zmian, które są bardzo potrzebne. W 1962 roku prezydent USA John F. Kennedy powiedział: „Zdecydowaliśmy się w ciągu nadchodzących dziesięciu lat polecieć na Księżyc i dokonać innych rzeczy nie dlatego, że są łatwe, ale właśnie dlatego, że są trudne, a przez to zmuszą nas do lepszej organizacji i wykorzystania wszystkich naszych umiejętności”.

Słowa te wspaniale oddają to, przed jak ogromnym problemem stoi człowiek; oddają też kontekst trudów polskiej transformacji energetycznej. Wyhamowanie antropogenicznej zmiany klimatu i budowa nowej, bezemisyjnej gospodarki to może najpoważniejsze z zadań, przed którymi dotychczas stawała rasa ludzka. Ale jednocześnie tylko człowiek jest w stanie zaprząc do pracy potężne siły materialne i intelektualne, aby poradzić sobie z wyzwaniami tego formatu. W tej walce, w swoim wysiłku ludzie mogą liczyć na pomoc starej przyjaciółki, która nie raz wyciągała ich z niemałych tarapatów. Jest nią oczywiście energetyka.

*dziękuję autorowi, Jakubowi Wiechowi, za zgodę na publikację rozdziału 'Transformacja’ na twojepanstwo.pl

* więcej w książce 'Energetyka po prostu’ wydanej nakładem wydawnictwa Znak

https://www.znak.com.pl/ksiazka/energetyka-po-prostu-wiech-jakub-259808

* więcej o transformacji energetycznej znajdziesz m.in: 

https://twojepanstwo.pl/wplyw-programu-jadrowego-na-polska-gospodarke/

https://twojepanstwo.pl/zielony-transport-diagnoza-i-rekomendacje/

Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *