Przejdź do treści

THINK TANK POLSKA

Jak­kol­wiek za­brzmi to ab­sur­dal­nie, spo­so­bem ist­nie­nia pań­stwa bez ści­słe­go związ­ku z wolą władz lub przy jej bra­ku może być pro­wa­dzo­na świa­do­mie pra­ca in­te­lek­tu­al­na lu­dzi, któ­rzy z ra­cji wy­ko­ny­wa­ne­go za­wo­du lub za­in­te­re­so­wań „wi­dzą wię­cej” niż inni. Są oni – pro­szę wy­ba­czyć nie­co pre­ten­sjo­nal­ne sfor­mu­ło­wa­nie – eli­tą per­cep­cji, któ­ra zaj­mu­je się zbie­ra­niem in­for­ma­cji i two­rze­niem wie­dzy.

Nie­ste­ty w Pol­sce gru­pa ta nie jest od­po­wied­nio zsie­cio­wa­na, nie pra­cu­je wspól­nie, nie dys­po­nu­je me­dia­mi, któ­re by tę pra­cę po­rząd­ko­wa­ły i hie­rar­chi­zo­wa­ły (sko­ro nie moż­na czy­tać wszyst­kie­go, to trze­ba wie­dzieć, co prze­czy­tać war­to). W pew­nym stop­niu funk­cję tę peł­nią ra­dia in­for­ma­cyj­ne, na­da­ją­ce roz­mo­wy z eks­per­ta­mi, choć jest to for­mu­ła znacz­nie bar­dziej ulot­na niż pa­pier czy pu­bli­ka­cje in­ter­ne­to­we. W de­ba­cie pu­blicz­nej do­mi­nu­ją nie­ste­ty me­dia toż­sa­mo­ścio­we, bro­nią­ce jed­ne­go sta­no­wi­ska i do­bie­ra­ją­ce ar­gu­men­ty na jego rzecz.

Tym­cza­sem wy­obraź­nia owych elit per­cep­cji po­win­na pod­po­wia­dać al­ter­na­ty­wy wo­bec do­mi­nu­ją­cych dia­gnoz rze­czy­wi­sto­ści. Tak jak oce­ny go­spo­dar­ki nie na­le­ży spro­wa­dzać do ob­ser­wo­wa­nia ko­mu­ni­ka­tów o wzro­ście PKB, tak też war­to po­rzu­cić utar­te spo­so­by kal­ku­lo­wa­nia in­te­re­su pu­blicz­ne­go, któ­re­go nie po­win­no się utoż­sa­miać ani z punk­tem wi­dze­nia rzą­dzą­cych, ani z ja­kimś „uogól­nio­nym in­te­re­sem pań­stwa”.

Po­szu­ku­jąc no­we­go ję­zy­ka i in­nych ka­te­go­rii, moż­na by na­wet się­gnąć po po­ję­cie „in­te­re­su na­ro­do­we­go”, gdy­by nie to, że w na­szym re­gio­nie – ina­czej niż w kra­jach an­glo­sa­skich – jest ono pro­ble­ma­tycz­ne. Zo­sta­ło bo­wiem ukształ­to­wa­ne w epo­ce, gdy w Eu­ro­pie Środ­ko­wej do­mi­no­wał re­al­ny kon­flikt na­ro­do­wo­ścio­wy do­ty­czą­cy mię­dzy in­ny­mi na­ucza­nia, ję­zy­ka urzę­do­we­go, re­pre­zen­ta­cji po­li­tycz­nej czy ry­wa­li­za­cji eko­no­micz­nej zor­ga­ni­zo­wa­nych na­ro­do­wo­ścio­wo grup przed­się­bior­ców. Wy­ni­ka­ło to do pew­ne­go stop­nia z pro­ce­sów de­mo­kra­ty­za­cji, upo­wszech­nie­nia oświa­ty, bu­do­wa­nia ar­mii z po­bo­ru i zwią­za­nej z tym pro­pa­gan­dy pa­trio­tycz­nej. Osta­tecz­nie, w wy­bo­rach do władz miej­skich li­sty pol­skie wal­czy­ły o gło­sy z nie­miec­ki­mi i ży­dow­ski­mi. Na­wet de­kla­ro­wa­ny przez część le­wi­cy in­ter­na­cjo­na­lizm nie za­wsze mógł owo­co­wać ro­bot­ni­czym so­ju­szem Po­la­ków, Ży­dów i Niem­ców. Dzia­ło się tak nie tyl­ko na zie­miach pol­skich. Praw­da o cze­cho­sło­wac­kiej I Re­pu­bli­ce to za­rów­no hi­sto­ria part­ner­skie­go współ­ży­cia dwóch rów­nych na­ro­dów, jak i wie­lu zja­wisk od­bie­ra­nych przez Sło­wa­ków jako cze­ska ko­lo­ni­za­cja.

Dziś kwe­stia in­te­re­su na­ro­do­we­go wy­glą­da ina­czej i ro­dzi nie­kie­dy gro­te­sko­we po­my­sły prak­tycz­nych za­sto­so­wań. Wspie­ra­my pol­ską fir­mę, któ­ra ju­tro może zo­stać sprze­da­na ja­kie­muś nie­miec­kie­mu czy fran­cu­skie­mu kon­cer­no­wi. To przy­wo­dzi wspo­mnie­nie „pry­wa­ty­za­cji w pol­skie ręce” do­ko­na­nej w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych; wów­czas na­iw­nie sto­su­ją­ce tę dok­try­nę pań­stwo prze­ka­zy­wa­ło pry­wat­ne­mu przed­się­bior­cy róż­ni­cę mię­dzy ceną ofe­ro­wa­ną przez in­we­sto­ra za­chod­nie­go a tą, któ­rą za­pła­cił ro­dzi­my in­we­stor. Po­pa­da­my w inny ab­surd, gdy w myśl na­cjo­na­li­zmu go­spo­dar­cze­go ku­pu­je­my pro­duk­ty met­ko­wa­ne przez pol­ską fir­mę, ale pro­du­ko­wa­ne we wschod­niej Azji, i od­rzu­ca­my te z dro­gą za­chod­nią met­ką two­rzo­ne pod Ło­dzią czy Wro­cła­wiem. Ta­kich pa­ra­dok­sów jest wię­cej, a ich po­waż­nej i ostroż­nej kal­ku­la­cji nie po­wi­nien za­stę­po­wać pa­trio­tycz­ny lans.

Nie­ste­ty w Pol­sce moż­li­wość do­ko­ny­wa­nia tego ro­dza­ju kal­ku­la­cji zo­sta­ła wła­ści­wie wy­łą­czo­na na sa­mym po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Moż­na było wów­czas uda­wać, że wy­star­cza­ją­cym kon­tek­stem zmian jest idea trans­for­ma­cji, czy­li przej­ścia od ja­kie­goś au­to­ry­ta­ry­zmu/eta­ty­zmu do bar­dzo nie­ja­sno za­ry­so­wa­ne­go po­rząd­ku de­mo­kra­tycz­no-li­be­ral­ne­go. Tran­zy­to­lo­gia była ję­zy­kiem eks­per­tów i na­rze­czem, w któ­rym po­ro­zu­mie­wa­no się z za­gra­nicz­ny­mi pa­tro­na­mi zmia­ny. Ję­zyk tran­zy­to­lo­gii był for­mą prze­mo­cy struk­tu­ral­nej wy­wie­ra­nej przez in­sty­tu­cje mię­dzy­na­ro­do­we na lo­kal­ne eli­ty. Miał eli­mi­no­wać lo­kal­ne ję­zy­ki po­rząd­ko­wa­nia po­li­ty­ki.

Co waż­niej­sze, lek­ce­wa­żył też pe­ry­fe­ryj­ny cha­rak­ter go­spo­dar­ki, nie trosz­cząc się o stwo­rze­nie ba­rier in­sty­tu­cjo­nal­nych po­zwa­la­ją­cych lo­kal­nym eli­tom na czę­ścio­wą ko­rek­tę mo­de­lu spo­łecz­no-go­spo­dar­cze­go, na swe­go ro­dza­ju mo­de­lo­wa­nie pe­ry­fe­ryj­no­ści, waż­ne szcze­gól­nie dla państw po­łoż­nych w bli­skim są­siedz­twie sil­nych cen­trów go­spo­dar­ki. Tym­cza­sem była to naj­waż­niej­sza gra, jaką moż­na było to­czyć w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych, świa­do­mie re­gu­lu­jąc do­stęp ob­ce­go ka­pi­ta­łu do róż­nych seg­men­tów ryn­ku.

Dziś ta­kie dzia­ła­nie jest po­waż­nie ogra­ni­czo­ne. Bywa za­stę­po­wa­ne baj­ka­mi o sko­ku cy­wi­li­za­cyj­nym, któ­re­go mo­że­my do­ko­nać wła­ści­wie bez więk­sze­go wy­sił­ku na ba­zie bli­żej nie­okre­ślo­nych za­so­bów. Nie udał się on w epo­ce gier­kow­skiej, nie udał się też wie­lu pań­stwom, któ­re chcia­ły na­śla­do­wać Pru­sy Fry­de­ry­ków, Ro­sję Pio­tra Wiel­kie­go czy Tur­cję Ke­ma­la Pa­szy, a nie zwra­ca­ły uwa­gi na koszt, ja­kim dla spo­łe­czeństw tych kra­jów był pro­stac­ki za­mor­dyzm. Sła­bo­ści państw pe­ry­fe­ryj­nych naj­le­piej wi­dać w tym, co one same są w sta­nie do­strzec. O ile mo­car­stwa – Sta­ny Zjed­no­czo­ne, Chi­ny, Ro­sja – sta­ra­ją się ro­zu­mieć cały świat, a po­tę­gi re­gio­nal­ne – naj­bliż­sze oto­cze­nie, pań­stwa pe­ry­fe­ryj­ne mają kło­pot z ro­zu­mie­niem sa­mych sie­bie. Do­pusz­cza­ją przy tym sta­ny per­ma­nent­nej te­ra­peu­tycz­nej au­to­de­zin­for­ma­cji. Łu­dzą się wąt­pli­wy­mi suk­ce­sa­mi, po­krze­pia­ją pa­mię­cią hi­sto­rycz­nej po­tę­gi, neu­ro­tycz­nie re­agu­ją na każ­dą wzmian­kę o so­bie, po­chwa­ły prze­ży­wa­ją jako po­twier­dze­nie wła­snej świet­no­ści, a na­ga­ny jako wy­raz wy­jąt­ko­wej nie­spra­wie­dli­wo­ści i agre­sji ze stro­ny sil­niej­szych.

Rzecz w tym, że ry­nek eks­perc­ki w Pol­sce jest kształ­to­wa­ny przez po­daż. Bra­ku­je ran­kin­gu za­gad­nień, któ­re chcie­li­by­śmy le­piej zro­zu­mieć. Nie mają go uczel­nie, think tan­ki, na­wet mi­ni­ster­stwa. Agen­da więk­szo­ści in­sty­tu­cji ba­daw­czych jest ukła­da­na sto­sow­nie do moż­li­wo­ści i za­in­te­re­so­wań jej pra­cow­ni­ków. A ze wzglę­du na spo­sób fi­nan­so­wa­nia – tak­że pod ką­tem wy­go­dy pro­wa­dze­nia ba­dań, tak by moż­na ich było zre­ali­zo­wać możliwie dużo.

Mimo to na­szym naj­waż­niej­szym, nie­wy­ko­rzy­sta­nym za­so­bem po­zo­sta­ją set­ki in­te­re­su­ją­cych lu­dzi pra­cu­ją­cych na co dzień nad „ogar­nia­niem” zło­żo­no­ści świa­ta, któ­rzy za­cho­wu­ją emo­cjo­nal­ną i in­te­lek­tu­al­ną rów­no­wa­gę. Nie­ste­ty ich umie­jęt­no­ści uto­pio­ne są w in­te­lek­tu­al­nym ki­sie­lu sła­bych in­sty­tu­cji i me­diów. Pew­ną szan­są by­ło­by stwo­rze­nie sie­ci in­sty­tu­cji zdol­nych do for­mu­ło­wa­nia od­po­wie­dzi na fun­da­men­tal­ne py­ta­nia wła­dzy w za­kre­sie po­li­tyk pu­blicz­nych czy stra­te­gii. By taka sieć mia­ła sens, po­win­na być otwar­ta dla wszyst­kich, któ­rzy skła­da­ją rze­tel­ne pro­po­zy­cje i pro­jek­ty, zde­cen­tra­li­zo­wa­na – opar­ta na punk­tach kon­tak­to­wych funk­cjo­nu­ją­cych w kil­ku­dzie­się­ciu du­żych i śred­nich mia­stach – oraz śle­pa na po­wią­za­nia per­so­nal­ne.

To chy­ba zbyt wiel­kie wy­ma­ga­nia jak na dzi­siej­szy stan pań­stwa. A prze­cież umiesz­cze­nie we Wło­cław­ku czy Prze­my­ślu in­sty­tu­cji o cha­rak­te­rze wspie­ra­ją­ce­go pań­stwo think tan­ku, za­trud­nia­ją­ce­go kil­ka osób, a da­ją­ce­go szan­sę na pra­cę in­te­lek­tu­al­ną kil­ku­dzie­się­ciu in­nym eks­per­tom za­trud­nio­nym w róż­nych miej­scach, zmie­nia­ło­by spo­sób kon­stru­owa­nia wie­dzy pań­stwa o nim sa­mym, a tak­że wzmac­nia­ło­by pro­ce­sy eli­to­twór­cze na pro­win­cji. To był­by skok po­dob­ny do tego w 1990 roku po po­wo­ła­niu in­sty­tu­cji sa­mo­rzą­do­wych, i bar­dziej sen­sow­ny niż prze­no­sze­nie do śred­nich miast (nie­bę­dą­cych me­tro­po­lia­mi) urzę­dów cen­tral­nych. Choć oczy­wi­ście z per­spek­ty­wy war­szaw­skich de­cy­den­tów zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ły i zno­wu – w obec­nym kli­ma­cie men­tal­ne­go cen­tra­li­zmu – ra­czej nie­re­al­ny.

W tej sy­tu­acji szan­są nu­mer je­den jest po­ja­wie­nie się nie­uwi­kła­nych w woj­ny po­li­tycz­ne i kul­tu­ro­we no­śni­ków ko­mu­ni­ka­cji do­cie­ra­ją­cych do róż­nych grup kra­jo­wej eli­ty i przez nie re­spek­to­wa­nych. Wie­le wska­zu­je bo­wiem na to, że je­ste­śmy kra­jem mo­bi­li­za­cji spon­ta­nicz­nej i nie­ani­mo­wa­nej przez wła­dze pań­stwo­we. To nie by­ła­by naj­gor­sza wia­do­mość. Zwłasz­cza że po­twier­dza­ją ją pew­ne ar­gu­men­ty i spo­strze­że­nia nie tyl­ko od­no­szą­ce się do prze­szło­ści – ta­kie jak uda­ne kon­spi­ra­cje czy pra­ca or­ga­nicz­na – ale tak­że współ­cze­sne. Przy­kład du­żej licz­by ha­seł w Wi­ki­pe­dii na­pi­sa­nych w ję­zy­ku pol­skim po­ka­zu­je, że do­brze po­my­śla­ny me­cha­nizm jest w sta­nie in­spi­ro­wać re­al­ny i bez­in­te­re­sow­ny wy­si­łek wie­lu lu­dzi, któ­rych nie mo­bi­li­zu­ją w po­dob­ny spo­sób ofi­cjal­ne in­sty­tu­cje dys­po­nu­ją­ce ogrom­ny­mi środ­ka­mi.

Może więc war­to w tej sfe­rze szu­kać ja­kie­goś in­no­wa­cyj­ne­go przed­się­wzię­cia, an­ga­żu­ją­ce­go ener­gię ty­się­cy do­brze wy­kształ­co­nych, ma­ją­cych po­my­sły i wy­jąt­ko­we do­świad­cze­nie oby­wa­te­li zdol­nych wy­my­ślać rze­czy, któ­re nie po­ja­wią się w zru­ty­ni­zo­wa­nym świe­cie urzęd­ni­ków i za­przy­jaź­nio­nych z nimi, prze­wi­dy­wal­nych do bólu, eks­per­tów.

Tym, co bę­dzie ra­to­wać współ­cze­sne pań­stwa przed upad­kiem, nie jest wspól­no­ta, nie jest ża­den „de­mos”. Nie ży­je­my w cza­sach ar­mii z po­bo­ru i trud­no wska­zać inny niż wy­bor­czy po­ży­tek z mo­bi­li­za­cji spo­łecz­nej. Tym, co bę­dzie ra­to­wać pań­stwa, jest zwy­kle skry­wa­na sys­te­mo­wa po­dejrz­li­wość elit, po­wią­za­na z po­czu­ciem od­po­wie­dzial­no­ści za in­sty­tu­cje z wie­lu­set­let­nim czę­sto ro­do­wo­dem. To ona jest ra­da­rem, któ­ry umoż­li­wia wy­kry­wa­nie czyn­ni­ków za­gra­ża­ją­cych trwa­niu i sile pań­stwa, jego moż­li­wo­ściom dzia­ła­nia. W tym sen­sie zresz­tą jed­ną z pod­sta­wo­wych wad Unii Eu­ro­pej­skiej był do­tąd de­fi­cyt lę­ków i obaw, oraz wła­snych – a nie przej­mo­wa­nych od państw człon­kow­skich – form zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nej nie­uf­no­ści.

Mo­że­my to zro­zu­mieć tym ła­twiej, że sami nie mamy ta­kich me­cha­ni­zmów. U nas po­dejrz­li­wość czy nie­uf­ność jest trak­to­wa­na jako po­sta­wa „ludu”, wy­ni­ka­ją­ca z bra­ków wy­kształ­ce­nia. Jako od­ruch na­ro­du po­zba­wio­ne­go pań­stwa i sil­nych elit. A za­ra­zem – o zgro­zo! – ele­ment dys­tynk­tyw­ny, za po­mo­cą któ­re­go eli­ta pra­gnie po­strze­gać swo­ją wyż­szość nad lu­dem.

Dla­te­go dziś waż­niej­sza jest mo­bi­li­za­cja kry­tycz­ne­go i nie­uf­ne­go my­śle­nia po stro­nie elit, ich więk­sza otwar­tość na ana­li­zo­wa­nie czar­nych sce­na­riu­szy i moż­li­wych za­gro­żeń. To zaś wy­ma­ga wyj­ścia poza ści­słe uwi­kła­nia po­li­tycz­ne i po­szu­ki­wa­nia no­wych part­ne­rów, któ­rzy nie mają zo­bo­wią­zań wo­bec by­łych czy obec­nych mo­co­daw­ców. Tak ukształ­to­wa­na sieć dia­gno­stycz­na może stać się ner­wem po­rząd­ków pań­stwo­wych. Nie rdze­niem pań­stwa, bo na to nie bę­dzie za­pew­ne zgo­dy za­zdro­snych po­li­ty­ków, ale czyn­ni­kiem wpły­wa­ją­cym na to, jak in­sty­tu­cje i po­szcze­gól­ne oso­by po­strze­ga­ją dane pro­ble­my, jak je hie­rar­chi­zu­ją i pró­bu­ją roz­wią­zy­wać. To wy­ma­ga okre­śle­nia przez oso­by zaj­mu­ją­ce się dia­gno­za­mi spraw pu­blicz­nych in­ne­go niż do­tych­czas celu zbio­ro­we­go. By­ło­by nim stwo­rze­nie no­we­go me­cha­ni­zmu, włą­cza­ją­ce­go za­so­by in­sty­tu­cjo­nal­ne me­diów, struk­tur aka­de­mic­kich, or­ga­ni­za­cji trze­cie­go sek­to­ra sek­to­ra (grup zaj­mu­ją­cych się pu­blic ad­vo­ca­cy, think tan­ków, por­ta­li in­ter­ne­to­wych itp.).

Tego ro­dza­ju sieć jest dość do­brze roz­wi­nię­ta w wą­skich ob­sza­rach – ta­kich jak po­li­ty­ka ener­ge­tycz­na, pew­ne aspek­ty po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej – ale bar­dzo sła­bo w ob­sza­rze dia­gnoz fun­da­men­tal­nych, do­ty­czą­cych choć­by cen­tra­li­zmu, biu­ro­kra­tycz­nych stan­dar­dów kon­tro­li i oce­ny efek­tyw­no­ści sek­to­ra pu­blicz­ne­go, epi­de­mii klien­te­li­zmu i po­wią­za­nych z nią fa­tal­nych me­cha­ni­zmów se­lek­cji.

W tym kon­tek­ście fakt, że Pol­ska zaj­mu­je – we­dług ran­kin­gu Świa­to­we­go Fo­rum Eko­no­micz­ne­go – sto szes­na­ste miej­sce pod wzglę­dem kry­te­rium, ja­kim jest zdol­ność przy­cią­ga­nia ta­len­tów z ze­wnątrz, a dzie­więć­dzie­sią­te dzie­wią­te pod wzglę­dem za­trzy­my­wa­nia ta­len­tów wła­snych, po­wi­nien być wy­zwa­niem dla więk­szo­ści pol­skich in­sty­tu­cji – nie tyl­ko po­li­tycz­nych. Bo rzecz z pew­no­ścią nie ogra­ni­cza się do kwe­stii płac.

  • fragment książki 'Wyjście awaryjne’ Rafała Matyi z 2018 roku udostępniony na twojepanstwo.pl dzięki uprzejmości autora i wydawnictwa

Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *