Przejdź do treści

TRANSNARÓD. POLACY W POSZUKIWANIU POLITYCZNEJ FORMY

AUTOR: JACEK SOKOŁOWSKI

Polska nie ma w Europie żadnego z góry przeznaczonego miejsca ani roli. Miejsce Polski w Europie nie wynika z predestynacji, a już na pewno nie z życzliwości naszych sąsiadów i partnerów, lecz z naszych własnych politycznych i cywilizacyjnych wyborów. To miejsce będzie tylko – i aż – takie, jakie sobie sami stworzymy. Jeśli bowiem chodzi o nasze miejsce w Europie, powinniśmy wbić sobie do głowy jedną myśl: nic nam się nie należy i nic od nikogo nie dostaniemy”.

Marek Cichocki, historyk idei

PiS i PO działały od dawna w paradygmacie wzajemnej delegitymizacji, opartym nie na założeniu, że oponent rządzi źle i należy skorygować jego błędy, lecz na założeniu, że oponent nie ma prawa rządzić, że samo jego istnienie w polityce jest szkodliwe i powinno zostać zakończone. Napędzało to silną polaryzację, na której – jak powszechnie uważali komentatorzy i politolodzy – obie partie korzystały, angażując w swój spór coraz nowe rzesze wyborców i wiążąc ich ze sobą trwale silną emocją negatywną, skierowaną wobec przeciwnika.

Mam pewne wątpliwości, czy ta opinio communis była trafna. Wzorce frekwencji i zmian poparcia dla obu partii w dekadzie 2005-2015 wykazują sporą stałość: głosuje mniej więcej połowa uprawnionych, poparcie dla obu głównych rywali waha się od ok. 3 do ok. 5 mln, dla wygrania wyborów kluczowe jest przyciągnięcie wyborców „kapryśnych”, niegłosujących w poprzedniej elekcji. Istotnie, w obecnej dekadzie lojalność elektoratu wzrosła – jednakże tylko w przypadku PiS. Skokowa zmiana to rok 2019, kiedy – przy zachowaniu całego swego dotychczasowego elektoratu – PiS konsumuje nadwyżkę 3 mln dodatkowych głosów, które pojawiają się na wyborczym „rynku” dzięki wzrostowi frekwencji. Czy jednak na pewno pojawiły się one dzięki skrajnej polaryzacji?

W naukach społecznych nie da się przeprowadzić eksperymentu, nie dowiemy się więc, czy ci ludzie poszliby do wyborów i tak – gdyby wyjąć z równania propagandę TVP i pozostałych, podporządkowanych PiS mediów. Mam poczucie, że dla ich aktywizacji politycznej ważniejsza od straszenia Tuskiem i Schetyną była polityka społeczna, obawa przed odebraniem im 500 Plus i tożsamościowe dowartościowanie prowincji. Nawet jednak przyjmując, że polaryzacja napędzała frekwencję, to zauważyć należy, że po pierwsze korzystał na tym wyłącznie PiS (Platforma zdołała jedynie odzyskać swój elektorat z 2011 r., a i to nie cały; o powtórzeniu sukcesu z 2007 r. nie ma nawet co marzyć), po drugie zaś – mechanizm ten najwyraźniej przestał już działać. „Nadmiarowe” w polskich realiach 3 mln głosów odpłynęły ponownie w bierność i zniechęcenie (a częściowo do Konfederacji); obecne sondaże prognozują frekwencję na dobrze znanym poziomie ok. 50% uprawnionych.

Jednak w polityce faktem często staje się to, w co się wierzy. Obie partie wierzyły, że polaryzacja jest dla nich korzystna, do tego stopnia, że stała się ona niezbędna, niezbędna tak bardzo, że aż zastąpiła polityczną agendę. Tym bardziej, że ta ostatnia stała się nieaktualna – dla każdej z obu partii. Tusk – jeśli wygra wybory – nie będzie funkcjonować w bezpiecznej Europie, która pozwala się Polakom bogacić; będzie rządził krajem stanowiącym zaplecze ukraińskiego frontu i bezpośrednio zagrożonym, w Europie rozdartej konfliktem pomiędzy Północą a Południem i narzucającej Polsce gigantyczne koszty transformacji energetycznej, wobec której narastać będzie opór – i która może się nie udać.

Kaczyński zaś nie będzie rządził bogobojnym ludem, dla którego drogowskazem moralnym jest lokalny proboszcz, zagrożeniem zaś – oligarchiczna sieć układów biznesowych i liberalne media, kontestujące krytycznie romantyczną polską tożsamość. Jeśli wywalczy trzecią kadencję, to upłynie ona pod znakiem dalszych przemian tożsamościowych społeczeństwa, którego poziom zamożności dogonił już mityczny Zachód, ze wszystkimi tego konsekwencjami, przede wszystkim postępującą laicyzacją i gwałtownie wzrastającą liczbą migrantów zarobkowych.

Żadna z partii nie jest przygotowana na konfrontację z nieodpowiadającą ich wyobrażeniom rzeczywistością; dlatego polaryzacja stała się dla nich również wygodną ucieczką od trudnych pytań. I PiS, i PO trzymają się kurczowo tego, co uważają za sedno swojej tożsamości i co wiązało z nimi elektorat do tej pory. Ale świat, w którym jednej z nich przyjdzie wkrótce rządzić, stał się w międzyczasie inny.

W 2009 r. George Friedman, amerykański politolog, analityk i wizjoner opublikował książkę Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek. Przewidywał w niej wygaśnięcie konfliktu Ameryki z muzułmańskim fundamentalizmem oraz rozpoczęcie drugiej Zimnej Wojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Miała okazać się ona znacznie krótsza niż pierwsza i zakończyć kolapsem struktur państwowych w państwie Putina, w którym to procesie ważną rolę odegrać miał sojusz polsko-amerykański: to dzięki militarnej sile Polski, próby odbudowy rosyjskiego imperium w Europie Środkowo-Wschodniej miały się zakończyć porażką. Podobny los, w dalszej nieco perspektywie, czekać miał Chiny, których potęga – prognozował Friedman – wejdzie w okres schyłku. W latach 30-tych XXI wieku wyłonić miały się trzy nowe potęgi regionalne: Turcja, Japonia i… Polska, będąca liderem wschodnioeuropejskiego sojuszu – „polskiego bloku”, odrodzonej wersji Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Polacy czytali jego książkę w najlepszym wypadku z niedowierzaniem i doprawdy, trudno było traktować ją poważnie: w Iraku trwała wojna domowa, w którą zaangażowanych było kilkadziesiąt tysięcy amerykańskich żołnierzy; dopiero co ogłoszony został amerykańsko-rosyjski reset, zaś Chiny rozwijały się w tempie ponad 6% rocznie, a ich wydatki na wojsko przekraczały 120 miliardów dolarów rocznie, czyniąc je drugim po USA krajem o największym budżecie militarnym. Polski rząd walczył o zachowanie równowagi finansów publicznych, redukując liczebność w zdecydowanej części przestarzałej i nieefektywnej armii; Polacy zaledwie od dwóch lat korzystali w zauważalnym stopniu z napływu funduszy unijnych, a ich uwaga koncentrowała się przede wszystkim na bezrobociu i wciąż mizernych stawkach wynagrodzenia. Perspektywa zostania mocarstwem wydawała się kompletnie nierealna.

A jednak Friedman, doradca ds. spraw bezpieczeństwa wielu amerykańskich dowódców wojskowych i instytucji, a także twórca Stratforu prywatnej agencji wywiadowczo-analitycznej, pracującej na zlecenie m.in. CIA, wiedział więcej: pierwsza część jego prognozy właśnie spełnia się na naszych oczach. Irak, choć daleki od bycia krajem stabilnym i bezpiecznym, przestał angażować uwagę mocarstw; Amerykanie opuścili Afganistan, islamski terroryzm nie jest już pierwszoplanowym zagrożeniem dla świata Zachodu; Turcja– m.in. dzięki wojnie domowej w Syrii – wyrosła na jednego z głównych bliskowschodnich graczy. Zaś prezydent Rosji, podejmując decyzję o inwazji na Ukrainę, doprowadził do wyeliminowania swojego kraju z politycznej pierwszej ligi. Niezależnie od formy ostatecznego zakończenia konfliktu nad Dnieprem, Rosja osłabnie, a perspektywa budowy osi gospodarczej Paryż-Berlin-Moskwa stała się nierealna.

Polska zaś – choć daleka od statusu mocarstwa – urosła w siłę. Znajdujemy się w gronie 20 najbogatszych państw świata, a wojna rosyjsko-ukraińska dała impuls do przebudowy naszej armii. Częściowo chaotyczne, dokonywane w pośpiechu i być może przepłacone wielkie zbrojeniowe zakupy rządu PiS – jeżeli zostaną zrealizowane, wchłonięcie tak wielkiej ilości sprzętu wymaga wszak czasu – uczynią naszą armię w perspektywie dekady jedną z najsilniejszych w naszej części świata. Niezależnie od tego, jak zakończy się wojna w Ukrainie, zagrożenie ze Wschodu nie zniknie, otwartą kwestią pozostaje tylko jego forma: czy będzie to pogrążona w rewanżystowskim resentymencie Rosja – trawione głębokim kryzysem ekonomicznym, ale wciąż atomowe mocarstwo, czy jakiś konglomerat powstałych w wyniku jej defragmentacji „państw zbójeckich”, czy też może, mimo zachowania formalnie statusu jednolitego państwa, terytorium otwartych walk frakcji i klanów, pozbawione spójnej władzy centralnej. Dysponująca silną armią Polska stanie się naturalnym liderem krajów, którym taki rozwój wypadków będzie zagrażał – a więc krajów wchodzących kiedyś w skład państwa polsko-litewskiego i niektórych bezpośrednio z nim kiedyś graniczących.

Aby taka armia istniała, konieczny jest nie tylko sprzęt, ale i żołnierze. Rozbudowa polskich sił zbrojnych podjęta przez obecny rząd już napotyka na naturalną barierę demograficzną. Od 2000 r. mamy ujemny przyrost naturalny i nic tego nie zmieni: taki jest generalny trend cywilizacyjny społeczeństwa ery postindustrialnej. I wszystkie dotknięte tym problemem państwa rozwiązywały go w identyczny sposób: poprzez imigrację. My również już to robimy i również pod tym względem wojna na Ukrainie okazała się dla nas zbawienna: z ok. 1,5 mln ukraińskich uchodźców, którzy zatrzymali się u nas na stałe, pracę podjęło ok. 800-900 tysięcy. I wszyscy zostali wchłonięci przez naszą, nadal dynamicznie rozwijającą się gospodarkę. Pozwoliło to – na razie – odsunąć w czasie nieuchronny problem integracji migrantów zarobkowych z odległych kultur, który jednak stopniowo już przed nami staje: w ciągu ośmiu lat rządów PiS liczba pozwoleń na czasowy pobyt dla obywateli państw egzotycznych zwiększyła się z 18 tys. do blisko 86,5 tys. Jeżeli nie przestaniemy się rozwijać, liczby te będą tylko rosnąć.

Zmiany w międzynarodowym układzie sił oraz rozwój gospodarki stawiają nas przed problemami, których 10 lat temu nawet nie umielibyśmy sobie wyobrazić. Czy tego chcemy, czy nie, będziemy wkrótce tworzyć wielokulturowe społeczeństwo, żyjące w państwie stojącym przed perspektywą odgrywania poważnej, samodzielnej roli w regionie, niewykluczone, że także w Unii Europejskiej. Nie mieliśmy się czasu z tym oswoić, co przypomina nieco sytuację z 1989 roku. Wówczas też ciężar wyborów związanych z posiadaniem własnego państwa zastał nas nieprzygotowanych. Tyle że wtedy nowo uzyskana podmiotowość narodu dotyczyła przede wszystkim ustroju i polityki wewnętrznej, dziś natomiast znaleźliśmy się w miejscu, w którym uzyskujemy podmiotowość w relacjach międzynarodowych. 

Odpowiedzią na te wyzwania będzie nowy kształt państwa i nowy kształt naszej tożsamości, która się w relacji do tego państwa wyłoni. Dotychczasowa droga, która przebyliśmy od 1989 r. wiodła przez szereg wstrząsów. Klasowe społeczeństwo realnego socjalizmu przekształciło się w zatomizowaną i w dużej mierze politycznie bierną quasi-wspólnotę. Jej aktywna politycznie część toczyła jednak zaciekły spór, który nie dotyczył tylko przeszłości i który zakończył się eliminacją formacji postkomunistycznej z polityki, wyrównaniem politycznego boiska oraz zerwaniem z mechanizmami kapitalizmu politycznego. Stopniowy wzrost zamożności i integracja z UE przyczyniły się do powstania dwóch klas średnich: wielkomiejskiej i prowincjonalnej, różniących się od siebie kulturowo; spór beneficjentów transformacji z jej malkontentami zakończył się dowartościowaniem tych ostatnich. Jednocześnie dwie kadencje PiS pozbawiły naszą politykę cech demokracji konsensualno-deliberatywnej, nadając jej charakter plebiscytarny i zwiększając arbitralność decyzji politycznych; przyczyniły się też do zaostrzenia podziału społecznego pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami tej partii, na który jednocześnie nałożył się podział tożsamościowy: pomiędzy Polakami identyfikującymi się z mitem romantycznym i tymi, którzy go odrzucają. Sądzę, że to ostatnie zjawisko może okazać się trwałe.

Jednym z procesów kształtujących narody europejskie – a którego oszczędziła nam historia – była wojna domowa; często mająca podłoże religijne. Względna łatwość, z jaką kraje Zachodu uniknęły rewolucji komunistycznej i rozwiązały konflikt pracy z kapitałem, wkomponowując go w nową instytucję polityczną – parlamentarną rywalizację lewicy i prawicy – wynikała, w moim przekonaniu, również z tego, że w ich zbiorowej pamięci przechowało się doświadczenie wyniszczających konfliktów wewnętrznych, których żadna ze stron nie mogła wygrać i które zakończyły się ostatecznie kompromisem. Jesteśmy jeszcze przed tym etapem; w naszym doświadczeniu historycznym zabrakło przeżycia takiego konfliktu, zmuszającego obie strony, aby – po latach jałowych zmagań – przyznały sobie prawo do istnienia w ramach ograniczonej regułami gry politycznej. Być może „plemienność” i zarazem ostrość naszego sporu politycznego oznacza po prostu, że nadrabiamy ten proces, w formie karykaturalnej, ale zarazem – co warto zauważyć – w porównaniu do ceny, jaką za to doświadczenie zapłacił Zachód, praktycznie bezkosztowej. 

Jeśli moja paralela do wojen religijnych miałaby być trafna, to obawiam się, że przed nami jest jeszcze okres kryzysu, w toku którego obaj główni gracze przejść musieliby znaczącą przemianę swojej tożsamości lub też ulec dekompozycji, z której wyłonią się nowe formacje. Temu ostatniemu scenariuszowi sprzyja wiek ich liderów: obie partie nabrały charakteru silnie charyzmatycznego, zarówno PO bez Tuska, jak i PiS bez Kaczyńskiego wydają się być trudne do pomyślenia. Na przebieg wydarzeń oddziaływać będą jednak przede wszystkim czynniki zewnętrzne. To również signum temporis, że relacje międzynarodowe – w okresie postkomunistycznym praktycznie pozbawione znaczenia dla krajowej rywalizacji politycznej – po 2005 r. nabierały stopniowo coraz większej roli w polityce wewnętrznej.

Zjawisko to przybierze na sile, wynik wojny rosyjsko-ukraińskiej zadecyduje bowiem o skali przyszłego zagrożenia ze Wschodu oraz o układzie sił politycznych w Europie. To będą (obok migracji) dwie główne determinanty, pomiędzy którymi poruszać się będzie Polska w nadchodzącej dekadzie. Nie będą miały one charakteru stałego, lecz podlegać będą ciągłym zmianom – procesy odśrodkowe w Rosji mogą w którymś momencie przekształcić się w ponowną koncentrację władzy, zaś Europa może pójść drogą federalizacji w kilku kręgach o różnej jej intensywności – z których każdy stawiać może sobie różne cele. Przyszłe spory polityczne Polaków – i przyszłe podziały – będą dotyczyć również (jeśli nie głównie) kierunków polskiej polityki zagranicznej (co zwiastuje ujawniający się już w tej kampanii podział na „suwerennistów” i „unijczyków”).

I to one zdeterminują ostatecznie kształt naszej narodowej tożsamości, co do której wciąż jeszcze, po 34 latach transformacji, jesteśmy niepewni i wyraźnie podzieleni. Ważną rolę w jej ukształtowaniu odegra państwo: jeśli będzie ono silne i skuteczne, będzie posiadało siłę przyciągania, pozwalającą identyfikować się z nim zarówno etnicznym Polakom, jak i przybyszom. Drugim równie ważnym czynnikiem będzie to, co okaże się dominantą społecznych emocji. Do tej pory było nią zawsze pragnienie bezpieczeństwa i spokoju. W gruncie rzeczy to właśnie – nadal – obiecują wyborcom PiS i Platforma, również w kampanii 2023 r. PiS podkreśla, że bezpieczeństwo w dobie rosnących zagrożeń wymaga dysponowania siłą i – nieco na pokaz – ostentacyjnie tę militarną siłę tworzy. PO, w odwołaniu do czegoś, co nazwałbym „toposem poakcesyjnym”, powraca do idylli lat 2007-2008, obiecując koniec konfliktu z Europą i bezpieczny rozwój u jej boku. Jednak polityka w nadchodzącym okresie wymagać będzie również podejmowania decyzji ryzykownych. Silne państwo, dysponujące sprawnymi instytucjami, w połączeniu z gotowością społeczną do akceptowania polityki konfrontacyjnej przyczyni się do powstania innego modelu polskości niż państwo słabe, ze społeczeństwem oczekującym przede wszystkim unikania ryzyk. 

Państwa silnego, jak na razie, wciąż nie mamy. Kosztem spolaryzowanej rywalizacji politycznej okazała się niezdolność do budowy silnych, odpartyjnionych instytucji. W tym kontekście szczególne znaczenie ma antyreforma sądownictwa dokonana przez Zbigniewa Ziobrę. W zadziwiająco małym stopniu zdewastowała ona sądownictwo jako takie (działa ono bowiem mniej więcej podobnie, jak przed rokiem 2017, tj. formalistycznie i opieszale), jednak jej negatywne skutki polegają na osłabieniu roli legitymizacyjnej sądów. Już sam fakt, że są one niesprawne, obniża autorytet państwa w oczach obywateli, teraz dodatkowo zaczynają być one postrzegane jako upartyjnione. To krok w kierunku scenariusza włoskiego: państwa bogatego i z silną gospodarką, a jednocześnie bezwładnego instytucjonalnie, ze środowiskiem elit prawniczych głęboko uwikłanym w politykę, która to polityka często przybiera formy kabaretowe.

Jednak kryzysy i zagrożenia generują mobilizację. Śmiertelnie zagrożona Ukraina zdołała przekształcić swoje skorumpowane i pod wszelkimi względami nieudolne państwo w bardzo krótkim czasie w sprawną machinę obronną, zdolną do stawienia czoła rosyjskiej inwazji. Zagrożenia, które stoją – i staną jeszcze – przed nami, nie będą aż tak bezpośrednie. Ale też nasze państwo ma się znacznie lepiej niż ukraińskie w roku 2014 (czy 2022). Przy wszystkich jego słabościach, udało mu się zbudować nowoczesną gospodarkę, uniknąć oligarchizacji w stylu posowieckim i wykorzystać w ogromnym stopniu szanse rozwojowe, jakie postawiła przed nami akcesja do UE. Państwo to – i społeczeństwo – stanęło na wysokości zadania, reagując na wojnę rosyjsko-ukraińską ogromnym (i racjonalnym) zaangażowaniem, mającym swój udział w tym, że Ukraina obroniła swoje istnienie. 

Najbliższa dekada będzie czasem, w ciągu którego przekonamy się, czy nasza wspólnota polityczna zdobędzie się na kolejną transformację. Ta pierwsza, rozpoczęta wraz z upadkiem komunizmu, zdominowana przez pragnienie dołączenia do struktur Zachodu, które – jak wierzyliśmy – zapewnić miały nam bogactwo i bezpieczeństwo, właśnie dobiegła końca. Jej efektem jest państwo niedoskonałe, ale bez wątpienia własne; społeczeństwo diametralnie odmienne od tamtego z roku 1989, wciąż niepewne siebie i swojej tożsamości oraz głęboko podzielone. Integracja z Zachodem dała nam istotnie wzrost zamożności i umożliwiła modernizację, nie zapewniając jednak bynajmniej rozwiązania wszystkich naszych problemów, przeciwnie – tworząc wiele nowych. 

To jak je rozwiążemy, zdeterminuje to, kim się staniemy.’

* dziękuję autorowi, Jackowi Sokołowskiemu, za zgodę na publikację fragmentu książki Transnaród, do nabycia na stronie transnarod.pl 

Książka wydana nakładem Ośrodka Myśli Politycznej

Na okładce wykorzystano zdjęcie autorstwa Jakuba Szymczuka

*o tożsamościowych zmianach w społeczeństwie polskim przeczytasz również:

https://twojepanstwo.pl/czy-w-polsce-rodzi-sie-nowy-typ-wyborcy/

Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *