AUTOR: MAREK BUDZISZ
WIELKA STRATEGIA POLSKI
Sierpień.2022
Wojna na Wschodzie jest z polskiej perspektywy zarówno zagrożeniem, wyzwaniem, jak i szansą. Pół roku po agresji Moskwy wyraźnie już widać, że Rosja tego starcia nie jest w stanie wygrać politycznie. Zresztą jej cele wojenne ewoluują. Niemniej z geostrategicznego punktu widzenia mamy do czynienia z nową sytuacją. Zmianie ulegają role Ukrainy, Polski i całego regionu Europy Środkowej. Otwiera się nowy etap. Nie tylko historia się nie skończyła, ale wręcz przyspieszyła. Wykluwa się coś nowego, o jeszcze nieznanych, niejasnych konturach, ale z pewnością już niedługo będziemy mieli do czynienia z innym światem. Wymusza to na Polakach rozpoczęcie poważnej debaty na temat tego, jakiego porządku chcemy, jaka ma być w nim nasza rola, jakimi narzędziami musimy dysponować, aby nie być pomijani czy w tym nowym świecie lekceważeni. Innymi słowy musimy zacząć dyskusję na temat wielkiej strategii Polski: czego chcemy i do czego dążymy.
Amerykanie ciągle dyskutują o wielkiej strategii swego państwa. Zastanawiają się nad własnym systemem sojuszy, myślą, czy konflikt z Chinami jest nieuchronny, a jeśli tak, to w jaki sposób należy przygotować się do przyszłej wojny, tym bardziej że rosyjska napaść na Ukrainę wiele zmieniła w starych kalkulacjach. Kwestia wielkiej strategii jest stale obecna w ich myśleniu. I nie chodzi w tym wypadku o perspektywę najbliższych wyborów do Kongresu czy kolejnych prezydenckich. Kwestie podziałów politycznych i polaryzacji społecznej, nie mniej ostre niż w Polsce, nie przeszkadzają im w snuciu refleksji na ten temat. A jak to jest u nas?
Na konferencji, w której uczestniczyłem w kwietniu 2022 roku, dwa miesiące po wybuchu wojny na Ukrainie, jeden z jej uczestników, w przeszłości znany i wpływowy polityk, dziś szanowany intelektualista, powiedział publicznie, że ponownie po latach przeczytał słynny artykuł 5 traktatu północnoatlantyckiego. I ku własnemu zdziwieniu, co uczciwie przyznał, zrozumiał, że nie zawarto w nim ani zapisów, które budowałyby pewność, że sojusznicy przyjdą nam, jeśli zostaniemy napadnięci, z pomocą, ani nie zawiera on gwarancji, że będzie to pomoc wojskowa. Mój rozmówca, który był ministrem i jednym z architektów polityki rządu, za którego kadencji prezydent Lech Wałęsa w oficjalnym liście adresowanym do sekretarza generalnego NATO napisał, że celem polskiej strategii jest uzyskanie członkostwa w Sojuszu, trzeźwo też zauważył, że doświadczenia wojny na Ukrainie, skonfrontowane z zapisami traktatów międzynarodowych i realną postawą naszych sojuszników, nakazują nam od nowa przemyśleć strategiczną politykę państwa polskiego. No właśnie.
Zacznijmy od kilku uwag na temat tego, czym jest wielka strategia państwowa i dlaczego Polska jej potrzebuje. Jeffrey A. Friedman, amerykański profesor stosunków międzynarodowych, napisał, że „Wielka strategia to ramy koncepcyjne, które wyjaśniają, w jaki sposób państwa narodowe mogą wykorzystywać instrumenty polityki zagranicznej do realizacji swoich podstawowych interesów”. W tym konkretnym przypadku Friedman, analizując amerykańską politykę „głębokiego zaangażowania”, która w jego opinii w najlepszy sposób gwarantuje realizację interesów narodowych, wyróżnił cztery podstawowe sfery, które łącznie kształtują „wielką strategię”. Chodzi po pierwsze o potencjał wojskowy, siłę militarną, która daje Waszyngtonowi gwarancje zniszczenia każdego państwa zagrażającego amerykańskim interesom. To zagrożenie w praktyce oznacza niedopuszczenie do zdominowania któregokolwiek z kontynentów przez przeciwnika Stanów Zjednoczonych. Drugim, kluczowym elementem wielkiej strategii jest system sojuszniczy, sieć porozumień i aliansów, które mają przede wszystkim walor odstraszania rywali i zniechęcania wrogów do realizacji agresywnych strategii. Trzecim i czwartym elementem jest wspierany i gwarantowany przez Amerykę system wolnego handlu w wymiarze światowym, co wiąże się z istnieniem globalnego systemu finansowego, oraz porządek oparty na wartościach.
Te cztery elementy – siła wojskowa, system sojuszy, globalna sieć handlowa i finansowa, porządek międzynarodowy oparty na wartościach – tworzą podstawowe elementy amerykańskiej wielkiej strategii. Jej realizacja, jak zauważa Friedman, nie jest tania. Rocznie podatnicy w Stanach Zjednoczonych tylko na pierwszy element – potencjał wojskowy – wydają 750 mld dol., a na szeroko rozumianą politykę zagraniczną ponad bilion, a i tak jest to podejście względnie konserwatywne. Strategia ta w odróżnieniu od tej, którą Friedman określa mianem „liberalnego ekspansjonizmu”, nie zakłada rozszerzania sieci amerykańskich wpływów w świecie. A takie podejście automatycznie równałoby się zwiększeniu zaangażowania, zarówno w wymiarze wojskowym, jak i politycznym, nie mówiąc o finansowym. Obecna wielka strategia amerykańska, strategia „głębokiego zaangażowania”, jest w takim ujęciu względnie konserwatywna. Jej jądrem jest bowiem niedopuszczenie do powstania ośrodka, który byłby w stanie w przyszłości zagrozić hegemonii Stanów Zjednoczonych.
Kalkulacje związane z amerykańską wielką strategią precyzyjnie w swej ostatniej książce opisał Elbridge A. Colby, za czasów administracji Donalda Trumpa zastępca sekretarza obrony, jeden z głównych twórców nowej, przyjętej w 2018 roku strategii obrony. Przedstawiając w największym skrócie jego koncepcję, warto zwrócić uwagę, że Colby jest zdania, iż głównym zadaniem amerykańskiej wielkiej strategii jest utrzymanie korzystnej dla Stanów Zjednoczonych równowagi sił. Podstawowym zaś narzędziem jest siła wojskowa, bo w anarchicznym świecie relacji międzynarodowych, w których głównymi aktorami są państwa, zawsze liczy się, kto kogo w ostatecznym rachunku może zabić. Siły militarnej nie można zbudować bez odpowiedniego potencjału gospodarczego, a to zaś oznacza, że rywalizacja o hegemonię wiąże się z próbą dominacji w tym obszarze, którą uzyskuje się przy użyciu różnych narzędzi, z których jednak najważniejszym, bo decydującym, jest potencjał militarny. Mamy zatem do czynienia z czymś w rodzaju zamkniętego koła, w którym rozbudowujemy nasz potencjał ekonomiczny po to, aby uzyskać większe możliwości wojskowe, a te służą rozwojowi gospodarki i go ułatwiają.
Ta uniwersalna zasada nie jest oczywiście jedyna w świecie polityki międzynarodowej, nie zawsze jest nawet dominująca. Ale z pewnością stanowi kościec myślenia geostrategicznego i przydaje się w niespokojnych czasach, w których właśnie żyjemy, kiedy równowaga sił została naruszona, a nowy porządek jeszcze się nie ukształtował. Prześledźmy sposób rozumowania Elbridge’a Colby’ego, bo on dobrze ilustruje typ refleksji, który winien stanowić dla nas inspirację. W jego ujęciu panowanie w wymiarze globalnym rozstrzygnięte zostanie w Azji, bo już obecnie z ekonomicznego punktu widzenia jest to najważniejszy kontynent. Ten, kto będzie w stanie go zdominować, osiągnie tak dużą przewagę gospodarczą w wymiarze globalnym, że będzie w stanie kontrolować świat. A zatem Azja jest z geopolitycznego i strategicznego punktu widzenia najważniejszym elementem amerykańskiej wielkiej strategii. Jeśli bowiem Chinom udałoby się narzucić państwom ASEAN, znacznie słabszym, ale szybko rozwijającym się „gospodarczym tygrysom”, swój system sojuszy, przede wszystkim w wymiarze gospodarczym, to wówczas Pekin uzyskałby dominację kontynentalną. To zaś otworzyłoby Chinom drogę do projekcji siły w inne regiony świata, głównie do Afryki, w rejon Zatoki Perskiej czy na północ, w stronę Rosji.
Colby analizował sytuację przed wybuchem wojny rosyjsko-ukraińskiej, ale nawet w ówczesnych realiach kontury chińskiej hegemonii na kontynencie euroazjatyckim były, w jego optyce, czytelne. Zdobycie hegemonii w Azji pozwoliłoby też Pekinowi w pierwszej kolejności stworzyć własną ekskluzywną strefę wolnego handlu, prosperity i przyspieszonego rozwoju, co oznaczałoby wypchnięcie z tych obszarów Stanów Zjednoczonych i zamknięcie Ameryki na zachodniej półkuli. W takich realiach tylko kwestią czasu byłoby rzucenie Waszyngtonowi wyzwania, najpierw w obszarze ekonomicznym, a następnie również militarnym, przez układ sojuszniczy kontrolowany z Pekinu. Wynik tej rywalizacji, zważywszy na przewagę potencjału demograficznego, ekonomicznego i w następstwie wojskowego, byłby oczywisty i równał się zepchnięciu Ameryki do roli co najwyżej gracza regionalnego, który musiałby godzić się z nowym porządkiem w skali globalnej albo ginąć. Obecny system zacząłby upadać niczym klocki domina, a pierwszym ruchem byłoby zdominowanie przez Chiny Azji Południowo-Wschodniej.
W przypadku rozważań Colby’ego mamy nie tylko do czynienia z opisem amerykańskiej wielkiej strategii, lecz także z ilustracją pewnego sposobu myślenia, podejścia do kwestii pozycji własnego państwa w świecie. Właśnie o pozycji naszego państwa w regionie, w świecie winniśmy, tworząc polską wielką strategię, intensywnie myśleć. Lawrence Freedman, autor fundamentalnego podręcznika strategii, napisał, że jest ona ważna również z innego punktu widzenia. Jego zdaniem „strategia pozwala na uzyskanie więcej, niźli wynikałoby to z relacji sił”. A zatem Polska, państwo o rosnących aspiracjach i wzrastających możliwościach, które dobrze wykorzystało ostatnie 30 lat, kiedy to z jednego z najuboższych narodów europejskich, bo z takim bagażem wychodziliśmy z komunizmu, staliśmy się regionalnym liderem, musi myśleć strategicznie. Nie tylko dlatego, że na Wschodzie wybuchła wojna, choć to jest najważniejszy i zasadniczy powód, ale również z tego powodu, iż chcemy zmienić, poprawić naszą pozycję w świecie narodów Zachodu. Te dwa elementy są zresztą organicznie ze sobą związane. To nowy porządek w Europie Środkowo-Wschodniej, który kształtuje się na naszych oczach, może dać nam w konsekwencji nową pozycję kontynentalną.
Ale idźmy dalej. Peter Layton, brytyjski badacz, który kwestiom wielkiej strategii poświęcił odrębną monografię, napisał, że jednym z najczęściej w tym wypadku popełnianych błędów jest myślenie analogiami historycznymi. Nie tylko dlatego, że nie da się reaktywować starego świata i przywrócić przeszłości; zmienny układ sił, interesów i aspiracji uniemożliwia tego rodzaju podejście. Jest to nierealne również z tego względu, że wielka strategia, aby mogła być realizowana, musi oznaczać koncentrację wysiłków całego społeczeństwa na osiągnięciu pożądanego celu. Mamy zatem w tym wypadku polityczny, a może przede wszystkim społeczny wymiar tego, co można określić mianem wielkiej strategii. Jej formułowanie ma się odwoływać do tradycyjnego i odmiennego dla każdego narodu sposobu rozumienia polityki w jej społecznym wymiarze. W przypadku Polski – z naszą republikańską tradycją kształtowania systemu rządów i polityki Rzeczypospolitej – wielka strategia ma przede wszystkim wymiar społeczny, czy nawet mentalny. Warto na ten element zwrócić większą uwagę. Zacznijmy od rozważań teoretycznych.
Michael J. Mazarr, w przeszłości pracownik naukowy US Army War College, obecnie w RAND, przez ostatnie 15 miesięcy wraz z grupą innych badaczy szukał odpowiedzi na pytanie, co powoduje, że jedne narody rozwijają się szybciej, osiągają lepszą pozycję w skali globalnej i wygrywają rywalizację, a inne w trwającym ciągle współzawodnictwie tracą. Analizy te były prowadzone na zamówienie Office of Net Assessment, kluczowej komórki amerykańskiego planowania strategicznego, co notabene uzmysławia nam, że strategia w rozumieniu Anglosasów to coś znacznie więcej niż wyłącznie sprawy związane z kwestiami wojskowymi. Wynikiem ich pracy jest bardzo obszerny, liczący 406 stron raport6, co powoduje, że zapewne mało kto w Polsce przeczyta tę pracę, a w kręgach politycznych, zarówno rządowych, jak i tym bardziej opozycyjnych, z pewnością nikt, ale Mazarr opublikował w prestiżowym „The Foreign Affairs” znacznie krótszy artykuł na ten sam temat, którego lektura stanowi dogodny punkt wyjścia dla poszukiwania odpowiedzi na pytanie: co powoduje, że jedne narody wygrywają w międzynarodowej, historycznej rywalizacji, a inne przegrywają.
Główny wniosek, który sformułowali amerykańscy naukowcy w swym raporcie, brzmi następująco: ich zdaniem „W walce o przewagę między potęgami światowymi to nie potęga militarna czy gospodarcza ma decydujące znaczenie, ale podstawowe cechy społeczeństwa: cechy narodu, które generują produktywność ekonomiczną, innowacje technologiczne, spójność społeczną i wolę narodową”. Historyczni zwycięzcy, jak argumentuje Michael Mazarr, mogą przegrywać bitwy, nawet wojny, mogą tracić sojuszników, walczyć w osamotnieniu, a mimo to w ostatecznym rachunku mogą okazać się zwycięzcami. Potencjały wojskowy i ekonomiczny to tylko narzędzia; w rzeczywistości czynnikami przesądzającymi o sukcesie całych narodów są ich witalizm, siła instytucji i przekonanie o własnej misji.
Zdaniem ekspertów RAND, którzy w tym celu przeprowadzili całą serię analiz przypadków historycznych, badań politologicznych i ekonomicznych, o przewadze w wymiarze historycznym decyduje kombinacja kilku, a precyzyjnie rzecz ujmując, siedmiu czynników, które odgrywają kluczowe znaczenie. Są to: ambicje i wola działania, silna tożsamość i narodowa spójność, wspólny pogląd na temat szans i obszarów sukcesu, aktywne państwo, efektywne instytucje (zarówno społeczne, jak i państwowe), uczące się i łatwo adaptujące w nowych sytuacjach społeczeństwo, a także kultura rywalizacji i pluralizmu. Przy czym każdy z tych czynników ma znaczenie i chodzi o odpowiednią ich mieszankę, w której efekty synergiczne będą prowadziły do zwiększania możliwości danego narodu. Społeczeństwo wewnętrznie skłócone i podzielone w zakresie diagnozy najlepszej strategii politycznej w dłuższej perspektywie, nie doraźnie, wiele w historycznej rywalizacji nie osiągnie. Ale nawet największy stopień zespolenia celów i wysiłków narodowych też niewiele da, jeśli nie będzie się dysponowało sprawnym, nowoczesnym państwem, które aktywnie i w rozumny sposób będzie wzmagało i promowało narodowe cele.
Amerykanie silnie podkreślają znaczenie odpowiednio ukształtowanej równowagi tych czynników, argumentując, że „społeczeństwa konkurencyjne bywają otwarte, tolerancyjne, pełne energii intelektualnej i zaangażowania w naukę; mają silne poczucie własnej roli w świecie oraz poczucie misji lub wolę działania; prawie zawsze korzystają z silnych instytucji publicznych i prywatnych, a także z aparatu państwowego, który aktywnie promuje ich przewagę; ucieleśniają pluralistyczne zderzenie idei i zdolność ludzi z różnych środowisk do oferowania swoich talentów i osiągania sukcesów. Tę specyficzną mieszankę cech nazywamy duchem renesansu”. Jeśli energii i ambicji społeczeństwa nie będzie towarzyszyło silne i aktywne państwo, to w wymiarze historycznym szanse na sukces w międzynarodowej rywalizacji będą mniejsze. A zatem liczą się zarówno obszar woli, poczucie wspólnoty celów i aspiracji, ambicje polityczne i narodowe, które muszą wspierać silne i sprawnie działające instytucje publiczne. Ten miks jest dopiero zaczynem sukcesu, oczywiście nie jego gwarancją, ale brak poczucia wspólnoty, podziały, konflikty wewnętrzne, brak zgody co do najbardziej optymalnej wielkiej strategii narodowej są pewnymi źródłami porażki.
Jak uzupełnia te rozważania w swym artykule Mazarr, „prawdopodobnie podstawą wszelkich form względnej siły narodowej jest jakaś wersja ambicji narodowych”. Mowa jest tu o motywującym jednostki i całe społeczeństwo poczuciu misji, wspólnym dążeniu do spajającego naród celu i woli osiągnięcia sukcesu. Oczywiście łatwo w tym obszarze zejść na manowce, historia zna wiele przykładów, kiedy przekonanie o własnej wyjątkowości i dążenie do zajęcia uprzywilejowanego miejsca w rodzinie narodów prowadziło do tragedii o wymiarze globalnym. O tych zagrożeniach trzeba zawsze pamiętać, ale nie o to w tym wypadku chodzi. Amerykańscy badacze mają na myśli raczej coś, co moglibyśmy określić mianem „ducha wspólnoty” tworzonej przez wspólny cel zespalający zabiegi całego pokolenia i motywujący społeczeństwo do większego wysiłku. Mazarr pisze, że „rozwijanie narodowych ambicji wymaga zaangażowania całego narodu w zdobywanie wiedzy o świecie i wspólnej woli wpływania na niego: odkrywanie i kontrolowanie, rozumienie i kierowanie.
Ten impuls może łatwo pójść nie tak. Nadmierna ambicja narodowa jest powszechną drogą do porażki, czy to poprzez niszczycielskie wojny z wyboru, czy imperialne podboje, które nadmiernie rozpraszają zasoby narodu i wywołują negatywne reakcje. Jednak bez takich ambicji kraje rzadko budują wydajne »silniki gospodarcze« i technologiczne lub zwyciężają w rywalizacji o władzę”. Ambicje nie gwarantują sukcesu, jeśli nie towarzyszy im inkluzywne, otwarte społeczeństwo, tworzące dogodne warunki do rozwoju kapitału ludzkiego. Nadmierna hierarchizacja, systemy dziedziczenia wpływów, znaczenia i pozycji, przewaga podejścia korporacyjnego, lecz także nadmierna nierówność dochodowa w dłuższej perspektywie zmniejszają witalność społeczną, konserwując struktury władzy i wpływów, a przez to osłabiają siłę państwa. Jak dowodzą eksperci RAND, „społeczeństwa wysoce konkurencyjne również odnoszą korzyści z pewnej wersji aktywnego państwa: spójnego, potężnego, ukierunkowanego na cele i skutecznego rządu, który inwestuje w zdolności krajowe i korzystne cechy społeczne”.
A zatem nie wolna ręka rynku, likwidacja państwa czy stopniowe jego wycofywanie się na pozycje nocnego stróża są źródłami historycznego sukcesu, ale wręcz przeciwnie – państwo aktywne, broniące narodowych interesów, choć niekoniecznie omnipotentne, chcące rozwiązać wszystkie problemy. I znów, podobnie jak w poprzednich obszarach, tu chodzi o znalezienie najlepszego indywidualnego modelu, w którym synergie – siły i dynamizmu społeczeństwa – byłyby wspierane, a nie ograniczane przez silne i sprawnie działające państwo. Taki rozumny system równowagi musi opierać się na sprawnych instytucjach, zarówno społecznych (rodzina, szkoła), jak i publicznych, choć niekoniecznie będących domeną państwa czy administracji (parlament, system sądowniczy, system finansowy). Towarzyszyć temu winny społeczny szacunek i uznanie dla nauki i samego procesu uczenia się.
Mamy zatem do czynienia z paradoksalnym przezwyciężeniem starego polskiego dylematu, sprowadzającego się do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czy nasza polityka winna być kształtowana w odniesieniu do sił, którymi dysponujemy, czy odwrotnie; to zamiary, motywując do większego wysiłku, prowadzą do zwiększenia sił i przez to kształtują przyszłość narodową. Nie oznacza to zwycięstwa romantyzmu politycznego, stawiania celów nierealistycznych, przerastających nasze możliwości, ale również nie może równać się cherlawości celów i aspiracji. Wielka strategia oznacza umiejętne połączenie obu tych elementów – zarówno realistycznej oceny sytuacji i własnych możliwości, jak i mobilizacyjnego wymiaru nowych celów, jednoczących naród i ożywiających wysiłki nadchodzących pokoleń.
Oznacza również w naszym przypadku dobre rozeznanie w trendach, które będą kształtowały przyszłość naszego regionu świata, w tym przede wszystkim zagrożeń. Wojna Rosji z Ukrainą do pewnego stopnia ułatwia nam odpowiedź na pytania o zagrożenia. Jest nim agresywna polityka Moskwy i właśnie rozwiązanie kwestii Rosji będzie jednym z naszych najważniejszych celów geostrategicznych w nadchodzących dziesięcioleciach. Kwestie wojskowe będą odgrywały zasadniczą rolę. Nie mniej istotne będzie to, w jaki sposób ukształtuje się nowy system sojuszy Polski. Nowy oczywiście nie oznacza odrzucenia starego. Szaleństwem byłoby mówienie o potrzebie odejścia od formuły NATO i wymiarze narodowym postawienia na jakieś inne alianse. Ale też podobną krótkowzrocznością byłoby zamykanie oczu na to, że nasz system sojuszniczy ewoluuje, zmienia się jego charakter, wyraźnie rysują się jego ograniczenia. Chcąc zmienić pozycję Polski, musimy mieć również strategię i w tym obszarze – jakich sojuszy chcemy, w którą stronę winien ewoluować Pakt Północnoatlantycki, gdzie jest w nim miejsce Polski.
Peter Layton, snując rozważania na temat tego, w jaki sposób narody kształtują strategie, napisał, że paradoksalnie „mniejsze państwa, ograniczone rozmiarami zasobów, którymi dysponują, w większym stopniu niż wielkie potęgi potrzebują wielkiej strategii”. Jest to oczywiste, bo mając mniejsze możliwości, trzeba mądrzej gospodarować tym, czym się dysponuje, i lepiej wykorzystywać historyczne okazje.’
- dziękuję autorowi, Markowi Budziszowi, za zgodę na opublikowanie 'Wielkiej strategii’ na twojepanstwo.pl. Rozwinięcie powyższego tekstu znajdziecie w książce 'Samotność strategiczna Polski’, wydanej nakładem wydawnictwa Zona Zero
- o położeniu geostrategicznym Polski przeczytasz również w innych tekstach:
- https://twojepanstwo.pl/polska-w-swiecie-in-statu-nascendi/
- https://twojepanstwo.pl/manifest-suwerennosci-rozwojowej/
Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl