AUTOR: MARCIN PIĄTKOWSKI
JAKA PRZYSZŁOŚĆ CZEKA POLSKĘ?
„Największym niebezpieczeństwem nie jest to, że mierzymy za wysoko i nie osiągamy celu, ale to, że mierzymy za nisko i osiągamy cel”. Michał Anioł
Co przyniesie przyszłość Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej? Czy nasz gospodarczy złoty wiek będzie dalej trwał? Czy dogonimy najbogatsze kraje Europy? Czy dołączymy do wąskiej grupy krajów z globalnego gospodarczego, politycznego, technologicznego i kulturowego twardego rdzenia, które napędzają rozwój światowej cywilizacji?
Od czasu napisania oryginalnej wersji tej książki w 2017 roku wiele się zmieniło, w zarówno światowej, jak i polskiej gospodarce. Uderzyło w nas wiele kryzysów, od covidowej pandemii, przez wysoką inflację, kryzys energetyczny, szybko postępujące zmiany klimatu, po technologiczny podział między Chiny i resztę świata oraz agresję Rosji na Ukrainę. Stąd pomysł napisania nowego rozdziału, stanowiącego analizę zmian, które zaszły w polskiej gospodarce przez minione sześć lat, oraz podsumowującego skutki światowego wielokryzysu, a także diagnozującego nowe szanse i wyzwania dla przyszłości Polski.
Najważniejszy wniosek jest taki, że główne przesłanie książki się nie zmieniło. Dalej jesteśmy mistrzem we wzroście gospodarczym w Europie i na świecie, również po covidowym kryzysie, z którego gospodarczo (choć niestety nie w odniesieniu do liczby zmarłych Polaków) wyszliśmy znowu najlepiej w całej Europie. Pozostaliśmy europejskim liderem wzrostu w całym okresie transformacji, od czasu ZOMO do czasu ZOOMA.
Elementy składające się na dotychczasowy sukces – ambitne społeczeństwo, otwarte granice, wysoki poziom kapitału ludzkiego w stosunku do kosztów pracy, elastyczne przedsiębiorstwa, poprawiająca się infrastruktura, ogólnie stabilna polityka makroekonomiczna czy niski poziom publicznego i prywatnego długu – nie znikną z dnia na dzień. Mimo że nie brakuje słabości, choćby w obszarach jakości instytucji, rządów prawa czy trendów demograficznych, to mocne strony przeważają. Powinny one pozwolić gospodarce dalej szybko rozwijać się i doganiać Zachód, jeszcze co najmniej przez dekadę. Póki co pozostaniemy Lewandowskim wzrostu gospodarczego.
Ale, tak jak kariera Lewandowskiego, czasy szybkiego nadganiania się kiedyś skończą. Zbierają się nad nami czarne chmury, które sprawią, że bez zmian, m.in. w instytucjach, inwestycjach i innowacjach, proces nadganiania najpierw spowolni, a następnie całkiem się zatrzyma. Bez dalszych reform nie uda nam się wejść do światowego twardego rdzenia krajów, które nadają ton globalnej gospodarce. Nigdy nie wejdziemy do gospodarczej Ligi Mistrzów.
W tym rozdziale przedstawiam pięć głównych wyzwań oraz pięć globalnych trendów, które wpłyną na światową i polską gospodarkę w ciągu życia kolejnego pokolenia. Proponuję też nową wizję rozwoju Polski, którą nazywam „Wizją 30-20-10”, której zrealizowanie pomogłoby Polsce stać się jednym z liderów światowej gospodarki, jeśli chodzi nie tylko o tempo wzrostu, lecz także poziom dochodu oraz wkład do światowego postępu cywilizacyjnego. Zarysowuję następnie pięć głównych kierunków polityki gospodarczej, które pomogłyby osiągnąć cele nowej wizji. Rozdział kończy analiza perspektyw długoterminowego rozwoju po 2050 roku.
Prognozy do 2030 roku
W 2013 roku w moim referacie o polskim gospodarczym złotym wieku prognozowałem, że do 2030 nasz poziom PKB na mieszkańca, po uwzględnieniu siły nabywczej (PPP), czyli faktu, że ceny u fryzjera w Milanówku są niższe niż w Mediolanie, przekroczy 80% poziomu bogatych krajów Europy Zachodniej. Wtedy uznawano taką prognozę za naiwny optymizm. Przepowiadano „dryf rozwojowy”, „koniec rozwojowych rezerw” i „nieubłaganie nadchodzący kryzys”. Tymczasem moja prognoza do tej pory okazała się nawet zbyt mało optymistyczna: pod koniec 2022 roku polskie PKB na mieszkańca osiągnęło 79% średniego poziomu dla Unii Europejskiej i ponad 75% poziomu najbogatszych jej krajów (członków strefy euro). Do prognozowanych 80% poziomu dochodów najbogatszych krajów Unii jest już bardzo blisko: powinnyśmy ten poziom przekroczyć jeszcze przed 2030 rokiem.
Po tym, jak przegoniliśmy poziom dochodu Grecji i Portugalii, możemy niedługo też dogonić poziom dochodów Hiszpanii, Włoch i Japonii. Nasze obecne dochody wyniosły na koniec 2021 roku prawie 35 000 dolarów (w cenach stałych z 2017 roku). To ponad trzy razy więcej niż 11 300 dolarów w 1990 roku i tylko o 8% mniej od obecnych dochodów w Hiszpanii i 14–17 procent mniej niż w, odpowiednio, Japonii i Włoszech.
Biorąc pod uwagę historyczny trend i prognozy wzrostu, trzeba przyznać, że Polska ma szansę dogonić poziom dochodów tych trzech krajów do końca obecnej dekady albo trochę później. Kiedyś w historii już byliśmy tak bogaci (a raczej tak biedni) jak Hiszpanie, ale nigdy w historii nie mieliśmy takiego poziomu życia jak Włosi. W czasie naszego mitycznego XVI-wiecznego „złotego wieku”, polskie średnie dochody ledwo co przekraczały połowę poziomu dochodów przeciętnego Włocha, jednego z ówczesnych liderów Europy i świata w poziomie bogactwa. Dopiero teraz, pierwszy raz w historii, możemy Włochów dogonić. Mamy też szansę, jak obiecywał kiedyś Lech Wałęsa, stać się też „drugą Japonią”, przynajmniej jeśli chodzi o poziom dochodu.
Średnioterminowe prognozy gospodarcze niezależnych instytucji międzynarodowych potwierdzają pozytywne pozytywne perspektywy rozwoju. Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że nasza gospodarka będzie się rozwijać w szybkim tempie 3,0–3,5% rocznie co najmniej do 2028 roku. Komisja Europejska wieszczy wzrost PKB na mieszkańca na poziomie średnio 2,3% rocznie do 2030 roku. OECD ma bardzo podobne projekcje. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniejsze prognozy instytucji międzynarodowych systematycznie nie doceniały potencjału naszej gospodarki, wzrost PKB może znowu być szybszy. Bank Światowy zapowiada, że nawet w scenariuszu bazowym, przy założeniu braku nowych reform, nasz poziom dochodu osiągnie 100% unijnej średniej do 2034 roku i prawie 90% poziomu dochodów najbogatszych krajów strefy euro. Gospodarczy złoty wiek ma więc nadal trwać.
Oczywiście, trzeba pamiętać, że mowa tutaj o dochodach mierzonych siłą nabywczą. Choć to najlepsza miara jakości życia, bo pokazuje, ile dóbr i usług możemy kupić za swoje płace w stosunku do innych krajów, to dochody nominalne Polaków, uwzględniające tylko kurs walutowy, są dalej o wiele niższe niż gdzie indziej. Średnie wynagrodzenie Polaka podawane przez GUS to niecałe 1400 euro czy 1500 dolarów miesięcznie. Hiszpanie w tym czasie zarabiają ponad 2200 euro a Niemcy nawet ponad 4000 euro miesięcznie. Proces doganiania nominalnych dochodów będzie trwał więc dłużej, chociaż będzie wsparty nie tylko szybszym wzrostem PKB, lecz również zbliżaniem się poziomu polskich cen do tych na Zachodzie. „Pomoże” w tym m.in. wyższa niż na Zachodzie inflacja. Najlepiej byłoby jednak dogonić nominalne dochody na Zachodzie, ale utrzymać niższy ogólny poziom cen. To możliwe, o ile uda nam się na tyle otworzyć gospodarkę, aby wyeliminować wszelkiego rodzaju przywileje i renty monopolistyczne, które mogą podnieść poziom cen. W utrzymaniu niższego poziomu cen pomoże tez stały napływ imigrantów, którzy zapełnią luki na rynku siły roboczej.
Dochody nominalne ani dochody uwzględniające siłę nabywczą nie biorą jednak pod uwagę zakumulowanego bogactwa z przeszłości. To, że dogonimy poziom dochodów Japonii czy Włoch, nie będzie oznaczać, że Warszawa będzie od razu wyglądać tak imponująco jak Tokio czy Rzym. Daleko nam do tego. Miną dziesiątki lat zanim uda nam się z rosnącego PKB zgromadzić tyle bogactwa, co innym zajęło stulecia. Ale proces ten trwa i jest nam teraz bliżej niż kiedykolwiek w przeszłości.
Co po 2030 roku: nowa wizja rozwoju „30-20-10”
Przez kolejną dekadę powinnyśmy dalej doganiać Zachód. Następnie doganianie będzie jednak coraz wolniejsze albo się całkiem zatrzyma. W wymiarze względnym możemy nawet zacząć się cofać. Proces konwergencji nie jest bowiem automatyczny: bez dalszych reform i wzmacniania rozwojowych mięśni proces ten osłabnie.
Jednym z prawdopodobnych scenariuszy jest to, że zatrzymamy się na relatywnym poziomie rozwoju południowej Europy, przede wszystkim Hiszpanii. Wydaje się, że z nią mamy wiele wspólnego, jeśli chodzi o długoterminową jakość instytucji, cechy kultury i system wartości. I tak jak Hiszpania zaraz przed kryzysem w 2009 roku najpierw dogoniła średni poziom dochodu Unii, a potem zaczęła powolny relatywny spadek (w 2022 roku poziom dochodu Hiszpanii na mieszkańca PPS wyniósł tylko 85% unijnej średniej), tak i Polska może najpierw zbliżyć się do Zachodu, ale potem stracić impet i przestać rosnąć tak szybko jak inni. Albo, tak jak Hiszpania, zacząć się powoli oddalać od czołówki unijnego peletonu.
Żeby najpierw dogonić, a potem przegonić Zachód albo chociaż utrzymać swoją pozycję, Polska będzie potrzebowała nowej wizji rozwoju. Tak jak bez wcześniejszej wizji „powrotu do Europy”, wejścia do OECD, UE i NATO, nasz cud gospodarczy po 1989 roku by się nie wydarzył, tak teraz potrzebujemy nowej wizji, aby ten cud się szybko nie skończył. Nawet mniej znaczące wizje, jak organizacja piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 roku, przyniosły nam nie tylko nowe stadiony i „przejezdne” autostrady, lecz również poczucie narodowej dumy, oraz pokazały, że jesteśmy w stanie wspólnie pracować i osiągać sukcesy.
Niestety, dzisiaj brakuje nam wizji. Nie wiemy, w jakim kierunku idziemy, do czego dążymy oraz jakiego kraju chcemy dla siebie i naszych dzieci. Prawie żadna partia takiej wizji w naszym imieniu nie formułuje. Bez jasnej wizji rozwoju i towarzyszącej jej powszechnej i ponadpartyjnej mobilizacji, możemy stracić szansę na zamknięcie pozostałej luki w dochodach i jakości życia w stosunku do Zachodu oraz na uzyskanie pozycji w Europie i na świecie na miarę naszego potencjału i ambicji.
Trzeba zaproponować nową wizję rozwoju Polski, którą powinnyśmy zrealizować w ciągu życia kolejnego pokolenia, bądź najpóźniej w ciągu kolejnych 30 lat. Można ją nazwać wizją „30–20–10”. Powinna się ona składać z trzech elementów:
1.Wejście do trzydziestki najbogatszych krajów świata. Dzisiaj z dochodem na mieszkańca na poziomie 35 000 dolarów jesteśmy na około 42.–43. miejscu na świecie. Dołączenie do pierwszej trzydziestki wymagałoby osiągnięcia PKB per capita (w stałych cenach) na poziomie 45 000 dolarów, na równi z np. Francją dzisiaj. Miejsce w topowej trzydziestce zapewniłoby nam również wejście do ekskluzywnej grupy 10% obywateli świata o najwyższych dochodach, z około 15% dzisiaj.
2. Wejście do pierwszej dwudziestki krajów świata, jeśli chodzi o jakość życia i poziom szczęścia, z pierwszej trzydziestki dzisiaj. Już teraz radzimy sobie lepiej niż inne kraje, jeśli chodzi o jakość życia – jesteśmy np. na 25. miejscu w rankingu Lepszej Jakości Życia (Better Life Index) OECD, który uwzględnia m.in. dostępność mieszkań, jakość środowiska naturalnego, ilość czasu wolnego i równowagę między życiem zawodowym, a prywatnym, wyżej np. od bogatszych od nas Korei czy Japonii, ale do top 20 nam jeszcze brakuje. Potwierdza to Indeks Odpowiedzialnego Rozwoju zaprojektowany przez Polski Instytut Ekonomiczny, w którym plasujemy się na 32. miejscu na świecie. Podobnie jak w przypadku PKB per capita, żeby wejść do dwudziestki, musielibyśmy dogonić Słowenię, Estonię i Francję. Jeżeli chodzi o poziom szczęścia, już dzisiaj 75% Polaków jest zadowolonych z życia w porównaniu z tylko około połową Polaków na początku transformacji (CBOS, 2023), ale dalej odstajemy w globalnych rankingach. W np. Światowym Rankingu Szczęścia 2023, jesteśmy sklasyfikowani dopiero na 39. miejscu, chociaż do pierwszej dwudziestki (m. in. Litwy i Francji) wcale dużo nam nie brakuje. Poziom zadowolenia z życia można też mierzyć korzystając z Indeksu Zrównoważonego Rozwoju.
3.Dołączenie do pierwszej dziesiątki krajów, które należą do globalnego cywilizacyjnego twardego jądra, wąskiej grupy krajów, która dzięki swojej kulturze, gospodarce, technologiom i ideom, pcha światową cywilizację do przodu. W ramach tego celu Polska powinna stać się trzecim, po Niemczech i Francji, politycznym, gospodarczym i kulturalnym liderem silnej Europy, mającej strategiczne znaczenie w globalnej polityce, szczególnie wobec hegemonicznego konfliktu między USA i Chinami. Byłoby też warto stać się oficjalnym, albo, jak Hiszpania, chociaż de facto członkiem G-20.
Pierwsze dwa elementy wizji jest dosyć łatwo zmierzyć. Ocena siły i jakości polskiego przywództwa w Unii z natury rzeczy musi być bardziej subiektywna, chociaż można ją zmierzyć przez np. sondaże czy rankingi relatywnej siły państw. Podobnie subiektywne oceny będą dotyczyły kwestii dołączenia do grupy państw, które tworzą światową cywilizację – od USA, Wielką Brytanię, przez Niemcy, Francję, Szwecję i Holandię, po Japonię, Chiny i Koreę. Jeśli Polska pokaże, że jest w stanie wnosić do światowej cywilizacji o wiele więcej, niż wynika z jej wielkości populacji i gospodarki, tak jak np. Holandia, Szwecja czy Korea, odpowiednie rankingi i światowa opinia publiczna to potwierdzą.
Żeby zrealizować proponowaną wizję rozwoju i osiągnąć założone cele, trzeba będzie skupić się na trzech kluczowych zagadnieniach:
– wyzwaniach, przed jakimi stoją Polska i świat,
– trendach, jakie będą nam przez kolejne pokolenia towarzyszyć,
– kierunkach polityki gospodarczej i społecznej, które pozwolą nam zmaksymalizować pojawiające się nowe szanse i zminimalizować ryzyka.
Kluczowe dla świata i Polski wyzwania nazywam „5P”, bo dotyczą rosnącego politycznego Populizmu i geopolitycznych napięć; walki ze zmianami klimatu i ochronę Przyrody; kurczenia i starzenia się Populacji w krajach rozwiniętych; rozprzestrzeniania się Plutokracji, czyli dalszego wzrostu nierówności i przejmowania władzy przez wąskie grupy światowych i krajowych elit oraz spowolnienia światowego i krajowego tempa wzrostu Produktywności.
Wyzwania te będę wchodziły w interakcje z pięcioma światowymi trendami, które nazywam nazywam „5D”, bo dotyczą one Dywersyfikacji łańcuchów dostaw, technologicznej Dezintegracji na Chiny i resztę świata (ang. decoupling i de-risking), Dekarbonizacji, Digitalizacji i Delokalizacji. Żeby wyjść naprzeciw tym wyzwaniom i zminimalizować ryzyka oraz zmaksymalizować pojawiające się szanse, politykę gospodarczą trzeba będzie oprzeć na pięciu kierunkach, wynikających z konsensusu warszawskiego. Nazywam te kierunki „5I”, bo chodzi o Instytucje, Inwestycje, Innowacje, Imigracje i Inkluzywność.
Instytucje
Trudno negować omówioną w tej książce kluczową wartość instytucji takich jak rządy prawa, otwarte rynki, profesjonalna administracja publiczna, wolna konkurencja czy niezależne media. Bez zmiany naszych instytucji po 1989 roku na zachodnie, polski sukces gospodarczy nigdy by się nie wydarzył. Lepszych instytucji niż zachodnie jeszcze nie wymyślono i Polska nie powinna szukać trzeciej drogi. Powinnyśmy stać się liderem, a nie outsiderem budowy mocnych instytucji w Europie. I wzmacniać Unię Europejską, zupełnie wyjątkową organizację w dziejach ludzkości, dzięki której jej członkowie stali się grupą najbardziej rozwiniętych, cywilizowanych, ludzkich, dostatnich i szczęśliwych narodów na świecie. Unia Europejska to przykład dla innych, jak warto urządzić świat. To lepszy przykład niż hiperkapitalistyczna Ameryka czy autorytarne Chiny. Los ludzkości zależy od tego, czy reszta świata stanie się bardziej europejska, czy bardziej chińska albo amerykańska. Polska powinna zrobić wszystko, żeby europejskim wartościom pomóc.
Inwestycje
Co do inwestycji, Polska powinna sobie przyjąć za cel podwojenie inwestycji publicznych do co najmniej 8% PKB. Tymczasem udział inwestycji publicznych w PKB spada: w 2010 roku wynosił 6% PKB, w 2015 4,5%, a w 2022 tylko 4,0% PKB. Nieuzasadniony konflikt z Unią Europejską dotyczący zupełnie niepotrzebnych zmian w systemie sprawiedliwości może sprawić, że nie wykorzystamy dostępnych dla nas funduszy i udział inwestycji w PKB spadnie jeszcze bardziej. Tymczasem kraje, które wcześniej osiągnęły sukces gospodarczy i dogoniły Zachód, wydawały na inwestycje publiczne o wiele więcej. Korea Południowa przez ostatnie dekady dekady wydawała ponad 5% PKB rocznie. Chiny inwestują rocznie niebywałe 15% PKB.
Podwojone inwestycje publiczne są nam potrzebne, aby zapełnić 1000-letnią infrastrukturalną dziurę, którą widać w Polsce na co dzień gołym okiem. Wartość zgromadzonego przez nas kapitału publicznego na mieszkańca wynosi mniej niż 2/3 Czech i mniej niż gdziekolwiek indziej w regionie. Podobnie jest z wielkością całości zakumulowanych inwestycji, publicznych i prywatnych, w których odstajemy jeszcze bardziej: ich wartość na mieszkańca wynosi tylko połowę tego co w Czechach i tylko 40% tego, co w Niemczech.
Pomysłów na wysokorentowne inwestycje publiczne nie zabraknie, od inwestycji w transformację energetyczną i zieloną gospodarkę, poprzez cyfryzację, szybkie pociągi, transport publiczny, po żłobki, szkoły i uniwersytety. Inwestycje te zwrócą się z nawiązką, tym bardziej, że realne koszty finansowania w przyszłości powinny pozostać na niskim poziomie, tylko trochę wyższym niż przed covidowym kryzysem. Tanich pieniędzy na wysokorentowne inwestycje więc nie zabraknie.
Podwojone inwestycje publiczne, w których wzroście dużą rolą powinny mieć dochodowo, instytucjonalnie i kompetencyjnie wzmocnione samorządy, staną się również impulsem do zwiększenia mizernego poziomu inwestycji prywatnych, które w proporcji do PKB należą do jednych z najniższych w Europie. Łączna wartość inwestycji publicznych i prywatnych wyniosła w 2021 roku tylko 18% PKB. W tym samym czasie łączne inwestycje były warte ponad 21% PKB w Unii Europejskiej, 27% PKB w Czechach, prawie 30% PKB w Korei Południowej i ponad 40% PKB w Chinach.
Niski poziom inwestycji to z jednej strony wyzwanie, bo spowalnia nasz rozwój, ale z drugiej strony to wielka szansa, bo podwojenie inwestycji publicznych i idące za tym zwiększenie inwestycji prywatnych, dające ogólny poziom inwestycji bliski 25% PKB, dałoby nam dodatkowy impuls rozwojowy na poziomie co najmniej dodatkowego punktu procentowego wzrostu PKB rocznie. Większe inwestycje pomogłyby również podnieść jakość życia, w tym skrócić czas dojazdu do pracy (w te dni, kiedy nie będziemy pracować z domu), zapewnić powszechną dostępność żłobków, upiększyć nasze miasta i pomóc w pełni rozkwitnąć naszej kulturze.
Dodatkowe inwestycje powinny być w szczególności spożytkowane na osiągnięcie przez Polskę energetycznej niepodległości. Byłby to program inwestycji, którego rozmach powinien dorównać czasom budowy przedwojennej Gdyni. W ramach takiego programu „Druga Gdynia”, powinnyśmy zainwestować w czystą energię z OZE i wspierający ją atom, zbić koszt energii do jednego z najniższych poziomów w Europie, co zwiększyłoby konkurencyjność naszego przemysłu, dało impuls do powstania nowych, jeszcze nieznanych nowych biznesów, oraz obniżyłoby koszty życia, oraz stać się hubem czystej energii dla całego naszego regionu.
Co jednak najważniejsze, czysta energia uratowałaby życie ponad 46 000 Polakom rocznie, którzy przedwcześnie umierają z powodu zanieczyszczenia powietrza. W 2021 roku, roczne straty z powodu złego powietrza wyniosły ponad 250 mld złotych rocznie, czyli prawie 10% naszego PKB. Inwestycje w zieloną gospodarkę nie tylko dadzą nam prawdziwą niezależność (nie trzeba będzie importować ani jednak baryłki ropy, ani jednego metra sześciennego gazu od nikogo) i uratują życie i zdrowie dziesiątków tysięcy Polaków, lecz także podniosą poziom wydajności pracy i przyspieszą wzrost gospodarczy. MFW ocenia, że każdy dolar zainwestowany m.in. w energię odnawialną może wygenerować ponad dolara dodatkowego PKB.
Innowacje
Nie poradzimy sobie z nowymi wyzwaniami i nie wykorzystamy nowych, globalnych trendów bez inwestycji w innowacje, wiedzę i naukę. Przede wszystkim jednak nie staniemy się jednym z krajów wąskiej grupy państw, która nadaje ton światowej cywilizacji. Żeby móc dołączyć do tej grupy, nie możemy jedynie absorbować technologii, pomysłów i idei wymyślonych przez innych, bo taka „jazda na gapę” nie może wiecznie trwać, ale musimy też zacząć sami inspirować resztę świata naszymi technologiami, produktami i usługami.
Żeby osiągnąć ten cel, musimy zainwestować w swoje kwalifikacje. Celem powinno być stopniowe zwiększenie inwestycji w B+R do 2,5% PKB, tyle co średnia europejska i tyle, co o prawie połowę biedniejsze Chiny. Znacząca część dodatkowych wydatków mogłaby się skupić na kilku branżach o dużym potencjale: czystej energii, bioinżynierii i technologiach medycznych czy rozwoju oprogramowania oprogramowania nowej generacji.
Trzeba też dramatycznie zwiększyć nakłady na naszą edukację i uniwersytety. Polska będzie tylko tak mocna i innowacyjna, jak kreatywne i innowacyjne będą nasze umysły. Żeby być światowym liderem w postępie cywilizacyjnym, trzeba też być liderem w inwestycjach we własny kapitał ludzki. Nie da się tego tanio zrobić. Jakość wymaga inwestycji.
Imigracje
O konieczności jeszcze szerszego otwarcia się na mądrą imigrację wspomniałem już wcześniej. Tutaj warto skonkludować, że Polska nie stanie się wielka, dosłownie i w przenośni, jeśli nie zapobiegnie szybkiemu starzeniu się i kurczeniu się społeczeństwa. Nawet najlepsza polityka prorodzinna nie powstrzyma demograficznego kryzysu. Najlepszym sposobem byłoby zaproszenie na nasze uczelnie kilkuset tysięcy zagranicznych studentów, co przy okazji podniosłoby poziom naszych uniwersytetów i zapewniło im dodatkowe finansowanie, oraz zachęcenie najlepszych z nich, aby zostali z nami. Taki sposób ściągania do nas imigrantów zmaksymalizuje ekonomiczne efekty i zminimalizuje społeczne napięcia.
Inkluzywność
Wzrost gospodarczy bez wzrostu dochodów i jakości życia całego społeczeństwa, przede wszystkim tych najbiedniejszych, nie ma politycznego, ekonomicznego i moralnego sensu. Inkluzywność to klucz do utrzymania demokracji oraz do podtrzymania wysokiej mobilności społecznej, bez której trudno o długoterminowy rozwój. Młodzi Polacy muszą mieć szanse na sukces w życiu „bez względu na to, ile pieniędzy mają nasi rodzice, jakiej jesteśmy płci, jakie mamy kontakty, kogo znamy i na kogo głosujemy i bez względu na to czy się urodzimy w Warszawie, Warce czy w Wałbrzychu. Nikt nie może być wyłączony z gospodarczej prosperity. Nie ma prawdziwej wolności bez społecznej solidarności”.
Trzeba utrzymać program 500+ czy teraz 800+, bo ucywilizował on polską transformację i – przyjmując minimalistyczną definicję klasy średniej, jako ludzi wolnych od biedy i liczenia pieniędzy do końca miesiąca – rozszerzył o setki tysięcy rodzin polską klasę średnią. Warto jednak zmienić jego oficjalne cele, bo nie sprawdził się on w promocji dzietności, i traktować go jako program narodowej dywidendy, w ramach którego z całym społeczeństwem dzielimy się naszym rosnącym dochodem. Transfery byłyby więc połączone ze wzrostem PKB, jak dywidendy w firmie, bez konieczności doraźnej indeksacji (jak w przypadku 800+). Im szybszy wzrost PKB, tym wyższy wzrost „500+”. Dałoby to dodatkowy bodziec dla społeczeństwa, aby kibicować rosnącemu PKB.
Przy okazji, warto pamiętać, że mimo nawoływań do zlikwidowania uniwersalności 500+, i skierowania transferów tylko do tych najbiedniejszych, co mogłoby przynieść duże oszczędności, w rzeczywistości 500+ przeżyje tylko wtedy, kiedy będzie uniwersalne, bo jeśli tę uniwersalność straci, zostanie wkrótce zlikwidowane przez te same elity, które przez 25 lat transformacji skutecznie zablokowały wszystkie próby wprowadzenia jakichkolwiek programów bezpośredniego wsparcia dla biednych.
Poza utrzymaniem 500+, trzeba też uniknąć dalszej prywatyzacji usług publicznych, która sprawia, że już na początku swojego życia dzieci bogatych rodziców, których stać na czesne w prywatnej szkole, bez względu na swoje kwalifikacje dostają lepsze szanse na rozwój niż dzieci z biedniejszych rodzin. Nierówności klasowych w dostępie do wysokiej jakości usług publicznych trzeba zapobiec, zanim będzie za późno.
*dziękuję autorowi, Marcinowi Piątkowskiemu oraz wydawnictwu Prześwity, za zgodę na publikację na twojepanstwo.pl powyższego tekstu, stanowiącego konkluzję książki 'Złoty wiek’
* o nowym modelu rozwoju Polski przeczytasz również w innych analizach :
https://twojepanstwo.pl/transformacja/
https://twojepanstwo.pl/list100-naukowcy-i-spolecznicy-w-sprawie-finansow-publicznych/
Zapisz się na powiadomienia o nowych analizach na twojepanstwo.pl